POJEMNIK wiszący na odpady DYSKRETNY 5 L WENKO. od Super Sprzedawcy. Stan. Nowy. 81, 99 zł. zapłać później z. sprawdź. 90,98 zł z dostawą. Produkt: Kosz na śmieci Wenko 5 l 1 -komorowy.
Kontenery na odpady radioaktywne, zawory, dźwigary, dźwigary, pręty, ogrodzenia, Po użyciu pojemnik powinien zostać zutylizowany jako odpad radioaktywny.
Jeśli nieodpowiednie odpady trafią do kontenera przeznaczonego na śmieci segregowane, jego zawartość nie nadaje się już niestety do sortowania. W sklepie internetowym Ekofabryka znajdziesz śmietniki do segregacji wewnętrznej, zewnętrzne kontenery do segregacji i pojemniki na odpady segregowane, a także stojaki na odpady sortowane.
Pojemnik na odpady bio z rusztem 120l marki ESE jest znakomitym połączeniem funkcjonalności, estetyki, ergonomii i bezpieczeństwa. Posiada wiele cech użytkowych, dzięki którym gwarantuje najlepszą wygodę użytkowania oraz najwyższe bezpieczeństwo przechowywania odpadów.
plastik. 409, 00 zł. zapłać później z. sprawdź. 489,00 zł z dostawą. Produkt: Kosz śmieci Pojemnik na odpady BIO 360l EN 840 DE. dostawa pon. 27 lis. 1 osoba kupiła. dodaj do koszyka.
Pojemnik na Odpady 360l na Allegro.pl - Zróżnicowany zbiór ofert, najlepsze ceny i promocje. Wejdź i znajdź to, czego szukasz!
. Utworzono: środa, 12 sierpień 2009 Andrzej Strupczewski Drukuj E-mail Elektrownie jądrowe pracują bezpiecznie i tanio, zapewniając czyste niebo, czystą glebę i wodę. Ludzie mieszkający w ich otoczeniu uważają je za "dobrych sąsiadów" i wiele gmin chce, aby nowa elektrownia jądrowa powstała w ich okolicy. Natomiast składowiska odpadów radioaktywnych są wprawdzie akceptowane w Finlandii i Szwecji, ale w Polsce wciąż budzą sprzeciwy. Kto ma rację - Finowie konkurujący o to, by składowisko odpadów wysokoaktywnych powstało właśnie w ich gminie, a nie daleko od nich, czy działacze antynuklearni, straszący odpadami jako złem absolutnym? Energetyka jądrowa szczyci się tym, że bierze pełną odpowiedzialność za odpady produkowane w elektrowniach jądrowych, zapewnia technologię ich unieszkodliwiania i oddzielania od biosfery, dopóki nie przestaną być groźne oraz dostarcza środki finansowe potrzebne do tego celu. Odpady z elektrowni jądrowej nie są rozsypywane po polach ani wyrzucane w atmosferę. Są one starannie zbierane, zamykane w pojemniki i przechowywane pod kontrolą, tak by nie mogły szkodzić ani nam, ani przyszłym pokoleniom. A w przeciwieństwie do odpadów z innych źródeł energii, zawierających trucizny, które za milion lat będą równie groźne jak są dzisiaj, odpady radioaktywne z każdym rokiem stają się mniej groźne. Mniej - bo każdy rozpad jądra radioaktywnego izotopu oznacza, że te jądro przestaje być radioaktywne, a więc całkowita pozostająca radioaktywność maleje. Dlatego w perspektywie dziesiątków lub setek lat zagrożenie od odpadów krótko- i średniożyciowych maleje tak bardzo, że przestają być groźne, tak jak niegroźne są pierwiastki radioaktywne w glebie w naszych ogródkach. Odpady nisko i średnio aktywne to szeroka gama przedmiotów i materiałów, począwszy od rękawiczek gumowych i pokrowców ochronnych na obuwie (są to tzw. odpady niskoaktywne) poprzez ścieki z obiegów chłodzenia elektrowni i odpady stałe (odpady średnioaktywne). Są one podobne do odpadów z przemysłu i medycyny, z jakimi mamy już ponad pół wieku dobrego doświadczenia w naszym kraju. Odpady długożyciowe i wysokoaktywne, zawierające niektóre radionuklidy powstające w procesach rozszczepienia lub przemian jądrowych izotopów uranu, są groźne dłużej, przez tysiące lat. Dlatego składowiska na te odpady buduje się głęboko pod ziemią i z zachowaniem specjalnych wymagań. Ale w kategoriach geologicznych nawet tak długi czas rzędu dziesiątków i setek tysięcy lat jest krótki . Umiemy już rozwiązać problemy techniczne dla unieszkodliwienia nawet najgroźniejszych odpadów. Odpadów tych ich niewiele, jak widać na rysunku poniżej. Ilość odpadów radioaktywnych (zeszkliwionych), jaka przypada na osobę na całe życie przy czerpaniu energii wyłącznie z EJ ( J. Włodarski) Ilości odpadów wytwarzanych przez elektrownię jądrową, które są starannie zabezpieczane i odseparowywane od otoczenia (ok. 180 m3/GWe-rok, w tym odpady wysokoaktywne ok. 3 m3/GWe-rok) są znikomo małe w porównaniu z odpadami wytwarzanymi przez elektrownie węglowe i składowane na otwartych składowiskach (masa samych odpadów stałych to około 500 000 t/GWe-rok). Dobre doświadczenia z Różana Zacznijmy jednak od odpadów o małej i średniej aktywności, z którymi mamy już w Polsce bogate i dobre doświadczenie, bo od pół wieku są one skutecznie unieszkodliwiane i składowane w Krajowej Składnicy Odpadów Promieniotwórczych w Różanie nad Narwią. Składowisko jest umieszczone w dawnym forcie wojskowym o ścianach grubości około 1,5 m, które zapewniają pełną osłonność biologiczną ulokowanym w nich odpadom. Wody gruntowe znajdują się pod warstwą gliny o bardzo małej przepuszczalności i warstwą gleby o właściwościach sorpcyjnych na głębokości kilkunastu metrów poniżej składowiska. Skład podłoża przeciwdziała skutecznie migracji odpadów, które mogłyby na skutek nieszczęśliwych wydarzeń przeniknąć do gleby. W tym składowisku znajdują się zużyte radioizotopy ze szpitali, ośrodków medycznych i zakładów przemysłowych z całej Polski, produkowane w reaktorach Instytutu Energii Atomowej w Świerku. Są tam także nisko- i średnioaktywne odpady z tych reaktorów, odpowiednio zagęszczone, zalane żywicą lub zwitryfikowane i zamknięte w szczelnych pojemnikach osłonowych. Przed wprowadzeniem do KSOP odpady są przygotowywane (kondycjonowane) do składowania. Przygotowanie to obejmuje prasowanie odpadów dla zmniejszenia ich objętości, zatopienie ich w żywice lub betonowanie dla zapewnienia, że będą stabilne i odporne na ewentualne wymywanie, a następnie zamknięcie w pojemnikach osłonowych i szczelnych, odpornych na wilgoć i normalne wydarzenia mogące wystąpić w transporcie. Przykład zamknięcia w pojemniku osłonowym igły radowej używanej w szpitalu do leczenia pacjentów pokazano na rysunku poniżej: Takie pojemniki zapewniają pełne bezpieczeństwo obsłudze, a tym bardziej ludności, która nie jest narażona na promieniowanie ani podczas przewozu odpadów, ani po ich umieszczeniu w składowisku. I rzeczywiście to składowisko nie szkodzi nikomu - ani ludziom, ani środowisku. Zarówno na terenie składowiska, jak i wokół niego, prowadzi się monitoring lokalny, który pozwala na ocenę sytuacji radiologicznej, ocenę zagrożenia radiacyjnego ludności, a także badanie długookresowych zmian radioaktywności. Monitoring jest prowadzony przez instytucje niezależne od prowadzącego eksploatację Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów Promieniotwórczych ZUOP, a mianowicie Państwowy Instytut Geologiczny, Dozór Jądrowy Państwowej Agencji Atomistyki. Laboratorium Pomiarów Dozymetrycznych IEA Zapewnia to pełną wiarygodność i wzajemną kontrolę pomiarów. Okazuje się, że stężenia substancji promieniotwórczych w wodach rzeki Narew, w wodach studziennych, źródlanych oraz gruntowych nie odbiegają od wartości normalnie obecnie występujących w środowisku naturalnym. Wszyscy pracownicy składowiska są regularnie badani na liczniku całego ciała, zapewniającym bardzo wysoką czułość pomiaru. Nie wykryto żadnych przypadków przekroczenia normalnej zawartości izotopów naturalnie występujących w organizmach wszystkich ludzi. Nie stwierdzono też wśród społeczności lokalnych żadnych ujemnych skutków zdrowotnych. Przeciwnie - umieralność na choroby nowotworowe w gminie Różan należy do najniższych w Polsce. Odpady pod ziemię! Po zbudowaniu elektrowni jądrowych w Polsce gama aktywności i czasów rozpadu odpadów będzie większa. Odpady promieniotwórcze z energetyki jądrowej pochodzą głównie z przetwarzania wypalonego paliwa jądrowego oraz z procesów oczyszczania obiegów technologicznych elektrowni. W wypalonym paliwie jądrowym znajdują się wysokoaktywne izotopy promieniotwórcze o różnorodnym, także o długim okresie półrozpadu. W odpadach z eksploatacji elektrowni jądrowej (nisko-, średnio- i wysokoaktywnych) są izotopy o krótkim i średnim okresie półrozpadu. Promieniowanie odpadów radioaktywnych z elektrowni ma małą energię i wystarcza niewielka grubość materiału osłonowego, by je zatrzymać. Można się o tym łatwo przekonać - każdy, kto odwiedza reaktor badawczy MARIA w IEA w Świerku może stanąć nad basenem, gdzie pod warstwą 4 metrów wody znajdują się wypalone zestawy paliwowe reaktora. Te 4 metry wody zapewniają pełną osłonę przed promieniowaniem bezpośrednim z paliwa - równie aktywnego jak paliwo z elektrowni atomowej. Cztery metry wody to tyle, co ok. 3 metry gleby. Niewiele trzeba, by osłonić się przed promieniowaniem. A same pojemniki, w których przewozi się odpady radioaktywne, są wyposażone w warstwy osłonowe z żelaza lub ołowiu, które zapewniają pełne bezpieczeństwo otoczenia przed promieniowaniem. Dlatego bezpośredniego promieniowania nie boimy się wcale. Zasadniczym potencjalnym zagrożeniem jest wprowadzenie odpadów promieniotwórczych do środowiska, przeniknięcie ich do wody pitnej i wchłonięcie przez istoty żywe, w których promieniowanie może oddziaływać bezpośrednio na komórki i procesy zachodzące w organizmie. Aby zyskać pewność, że odpady będą oddzielone od biosfery, stosujemy system barier, podobnie jak w elektrowni jądrowej. System ten zapewnia odizolowanie odpadów od środowiska człowieka przez taki czas, aby ich aktywność zmalała do wartości nieszkodliwych dla otoczenia. Systemy barier stosowane na świecie są różne, w zależności od warunków geologicznych lokalizacji składowiska, ale mają szereg wspólnych cech. Zapoznajmy się najpierw z systemem, który ma powstać w Szwecji, około roku 2015 w głębokim składowisku geologicznym w Oskarshamn. Podobnie jak w innych rozwiązaniach, szereg kolejnych barier (pojemnik na paliwo, glina bentonitowa otaczająca pojemnik, skała) zwiększa bezpieczeństwo systemu. Jeśli zawiedzie jedna bariera, inne przejmują jej rolę. Pierwszą barierą jest pojemnik miedziany. Jego zadaniem jest odizolowanie paliwa od środowiska. Jak długo pojemnik pozostaje szczelny, nie może wystąpić żadna ucieczka radioaktywności. Największą groźbę dla całości pojemnika stanowi korozja (powodowana głównie przez tlen i związki siarki rozpuszczone w wodzie podziemnej), a także ruchy skały, mogące spowodować przełamania pojemnika. Miedź jest materiałem, który bardzo dobrze wytrzymuje działanie agresywnych substancji w wodzie podziemnej. Wkładki żeliwne pozwalają pojemnikowi przetrzymać bardzo duże obciążenia mechaniczne. Pojemnik otoczony jest warstwą gliny bentonitowej zwanej buforem, ponieważ chroni ona pojemnik przed małymi ruchami w warstwie skalnej I utrzymuje go na miejscu. Bufor ma dwie dodatkowe funkcje. Bentonit pochłania wodę i powiększa przy tym swą objętość, co praktycznie wyklucza przedostanie się wody gruntowej przez warstwę gliny i dotarcie do pojemnika. Jednocześnie bentonit działa jako filtr. Radionuklidy przywierają do powierzchni cząstek gliny. W bardzo mało prawdopodobnym przypadku uszkodzenia pojemnika, ogromna większość radionuklidów pozostanie w pojemniku. Większość tych, które wyciekną, zostanie wychwycona w bentonicie. W ten sposób znakomicie opóźniamy transport radionuklidów na powierzchnię, co zapewnia dalszy naturalny rozpad radioaktywny i redukcję ich aktywności. Skała, w której umieszczamy składowisko, gra istotną rolę w opóźnieniu transportu radionuklidów. Głównym jej zadaniem jest ochrona pojemnika i bufora przed uszkodzeniem mechanicznym i zapewnienie stabilnego środowiska chemicznego. Z punktu widzenia pojemnika ważne jest, by w wodzie podziemnej nie było rozpuszczonego tlenu. Ponadto, mała szybkość przepływu wody w skale stanowi zaletę dla utrzymania integralności wszystkich barier. Poniżej - schemat systemu barier zabezpieczających przed wydzieleniem radioaktywności w składowisku wypalonego paliwa w Szwecji. A) Stos pastylek paliwowych z UO2 w koszulce. B) Pojemnik miedziany z wkładką z żeliwa, zawierający wypalone elementy paliwowe, C) Skała, w której wykonano studnie wypełnione bentonitem, D) Część podziemna składowiska głębokiego. ( Oczywiście można rozważać, co się stanie, gdy pojemniki na wysokoaktywne odpady rozszczelnią się. Trwałość pojemnika stalowego oceniana jest na 1000 lat, więc ewentualne zagrożenia należy rozpatrywać dla poziomów aktywności paliwa po ok. 1000-letnim składowaniu. Zwitryfikowane cylindry z odpadami nie ulegają wymywaniu wodą, ale na wypadek, gdyby jednak jakieś odpady uległy rozpuszczeniu, ochronę stanowić będzie właśnie gruba warstwa skał oddzielająca odpady od wód powierzchniowych. Jak dotąd nie znaleziono lepszych miejsc na składowiska niż głębokie wyrobiska w skałach solnych, w których sól kamienna pozwala na skuteczne odprowadzanie ciepła, a jednocześnie jest łatwa do drążenia. Składować można także w iłach i granitach. Przechowywanie odpadów promieniotwórczych na poziomie 500 - 600 m pod ziemią zapewnia niewątpliwie większe bezpieczeństwo niż przechowywanie ich na powierzchni. Stabilne Oklo W razie dyfuzji rozpuszczonych odpadów w wodzie procesy kinetyczne charakterystyczne dla dyfuzji spowodują, że pokonanie warstwy 500 - 1000 m musiałoby zająć czas porównywalny z dziesiątkami tysięcy lat. Najlepszy przykład stabilności odpadów radioaktywnych pochodzi z zupełnie innej epoki, bo sprzed niemal 2 miliardów lat. W owym czasie frakcja uranu U-235 w uranie naturalnym była znacznie większa niż obecnie i wynosiła około 3% (bo U-235 ulega rozpadowi naturalnemu z okresem połowicznego rozpadu około 700 milionów lat, podczas gdy dla U-238 okres ten wynosi ponad 4,5 miliarda lat). Stwarzało to możliwość wystąpienia łańcuchowej reakcji rozszczepienia, jeśli bogata ruda uranowa była w kontakcie z wodą. Taka sytuacja powstała w miejscowości Oklo w Gabonie, co spowodowało ukształtowanie kilku naturalnych reaktorów jądrowych, pracujących z przerwami przez kilkaset tysięcy lat. Pracownicy zatrudnieni w przedsiębiorstwie eksploatującym rudę uranową zauważyli, że w rudzie tej jest „za mało" uranu rozszczepialnego U-235. Było go tylko około 0,717 %, zamiast około 0,72% jak zwykle we wszystkich próbkach rudy uranowej z różnych miejsc na kuli ziemskiej . Była to różnica mała, co oznaczało, że reaktory naturalne pracowały na małej mocy i wypalały tylko około 1% uranu U-235. Dalsze pomiary wykazały jednak, że w Oklo występują również frakcje U-235 obniżone dla 0,621%, a w jednej z próbek frakcja U-235 wyniosła tylko 0,440%. Oznaczało to, że w ciągu kilkuset tysięcy lat pracy tych reaktorów frakcja wypalonego uranu wyniosła około 26%! (Niezły wynik jak na reaktor naturalny - wypalenie osiągane w nowoczesnych reaktorach wynosi około 50-60%, a maksymalne to 75% ). Co więcej, w minerałach z Oklo znaleziono produkty rozszczepienia takie jak neodym, a nawet ksenon - gaz, który uwięziony w ziarnach fosforanów glinu pod rejonem grzęzawisk wodnych przetrwał przez blisko dwa miliardy lat! Produkty rozszczepienia z reaktorów naturalnych w Oklo nie były przechowywane w złożach skalnych, nie były zamykane w pojemniki, ani nie ulegały zeszkleniu. Oddziaływała na nie woda (której obecność była niezbędna, by reaktory mogły zacząć pracę), znajdowały się tuż pod powierzchnią gruntu, narażone na wszelkie procesy mogące sprzyjać ich migracji - a mimo to pozostały na miejscu, dopóki nie uległy naturalnemu rozpadowi. Tylko te najtrwalsze - o bardzo, bardzo długich okresach rozpadu i odpowiednio bardzo małej aktywności - świadczą dziś o tym, że reaktory naturalne działały naprawdę i że nie spowodowały skażeń radioaktywnych w okolicy. Geologowie twierdzą, że procesy wymywania odpadów są bardzo powolne i nawet gdyby były one pozbawione pojemników i witryfikacji, to i tak nie wydostałyby się z głębokości 500 m na powierzchnię ziemi wcześniej niż za 20 - 100 tysięcy lat. Patrząc na próbki gazu wciąż tkwiące w minerałach w Oklo można w to uwierzyć! Przerób paliwa wypalonego Ale w XXI wieku preferowanym rozwiązaniem nie jest już umieszczanie wypalonego paliwa pod ziemią w całości. Prowadzimy przecież recykling i odzysk szkła, miedzi, aluminium - więc logiczne jest, że chcemy odzyskać uran i pluton z paliwa jądrowego, a na składowisko wysłać tylko takie odpady jak stront czy cez. Pozwala to zmniejszyć masę i czas życia odpadów. Na rysunku poniżej zagrożenie od nich porównano z zagrożeniem od toksycznych pierwiastków zawartych w żużlu i popiele po spalaniu węgla. Oczywiście to zagrożenie od substancji toksycznych nie maleje mimo upływu czasu. Pokazane na rysunku krzywe to: · Paliwo wypalone - jest to aktywność paliwa jądrowego składowanego bez przerobu, z którego uzyskano energię elektryczną 1 GW-rok · Odpady po przerobie paliwa EJ - przyjęto, że separacja plutonu nie była doskonała i odpady zawierają jeszcze resztkowego plutonu, gdyby go nie było, krzywa aktywności malałaby znacznie szybciej · WK max i min - miara toksyczności żużla i popiołu ze spalania węgla o maksymalnej lub minimalnej zawartości szkodliwych substancji. · Ruda uranowa - miara szkodliwości rudy, potrzebnej do wytworzenia paliwa jądrowego dostarczającego 1GW-rok energii elektrycznej: Wskaźnik zagrożenia radiotoksycznego dla odpadów powstających przy wytworzeniu energii elektrycznej 1 GW-rok, mierzony ilością wody, w jakiej należy rozpuścić odpady, by ich stężenie zmalało do dopuszczalnego dla wody pitnej . W razie pełnej separacji plutonu, a także oddzielenia rzadkich aktynowców aktywność pozostałych odpadów po przerobie maleje znacznie szybciej i po upływie 300 lat jest już niższa od aktywności rudy uranowej. Cykl zamknięty jest znacznie bardziej korzystny dla środowiska niż cykl otwarty. Pozwala on znacznie lepiej wykorzystać paliwo jądrowe, redukuje ilość odpadów radioaktywnych oraz umożliwia ograniczenie czasu ich przechowywania do kilkuset lat. Co ma piwo do atomu? Jak pisałem wyżej, w Polsce mamy za sobą pomyślne przechowywanie odpadów przez pół wieku w Różanie. A czy mamy doświadczenie z przechowywania ciał stałych - lub cieczy - przez 300 lat? Dla zilustrowania odporności przedmiotów na zniszczenie warto przytoczyć przykład zatopionego w 1628 roku w czasie katastrofy morskiej okrętu wojennego Vasa, który wydobyto po 333 latach i umieszczono w muzeum morskim w Sztokholmie. Na jego pokładzie zachowały się dobrze nie tylko armaty i rzeźby drewniane, ale nawet beczki z piwem. Wprawdzie piwo nie nadawało się do picia, ale beczki zachowały swą szczelność! Jeśli zwykłe beczki z piwem mogły wytrzymać tyle lat w trudnych warunkach podmorskich, to możemy założyć, że pojemniki z najbardziej trwałych materiałów znanych człowiekowi w XXI wieku i umieszczone w stabilnych warunkach geologicznych nie ulegną również uszkodzeniu przez kilkaset lat. Można zatem stwierdzić, że: · Energetyka jądrowa bierze pełną odpowiedzialność za wytwarzane w cyklu jądrowym odpady radioaktywne. Pod tym względem może ona być wzorem do naśladowania dla innych gałęzi przemysłu. · W perspektywie długoterminowej odpady średnio i niskoaktywne nie są groźne, a zagrożenie od odpadów wysokoaktywnych maleje z czasem. W przypadku recyklizacji paliwa, co jest naturalnym rozwiązaniem z punktu widzenia gospodarki odpadami w XXI w., zagrożenie od odpadów wysokoaktywnych spadnie poniżej zagrożenia od odpadów ze spalania węgla po upływie 200-350 lat. · Środki techniczne, jakie stosujemy przy składowaniu odpadów wysokoaktywnych, pozwalają odizolować je od otoczenia przez dziesiątki tysięcy lat. Dlatego problemy techniczne unieszkodliwiania odpadów wysokoaktywnych można uważać za rozwiązane. Natomiast problem uzyskania akceptacji społecznej jest trudny i do rozwiązania go trzeba prowadzić cierpliwy i długotrwały dialog ze społeczeństwem. Przykład Szwecji i Finlandii, gdzie uzyskano pełną zgodę miejscowych społeczności na budowę składowisk odpadów wysokoaktywnych wskazuje, że jest to problem rozwiązywalny. Andrzej Strupczewski oem software Odsłony: 11422
Na pewno widzieliście zdjęcia pseudo-ekologów straszących odpadami z EJ, którzy pokazują beczki po oleju, pomalowane na żółto z przyklejonym znaczkiem radiation hazard ☢. Pseudo-ekolodzy uwielbiają pokazywać żółte beczki. Jednak nikt nie trzyma zużytego paliwa jądrowego w beczkach po oleju! Pręty paliwowe by się w nich nie zmieściły 🙂 Zatem jak to się robi naprawdę? Po wyciągnięciu z reaktora, pręty paliwowe trafiają na kilka lat do basenu z wodą, w której sobie leżą sobie spokojnie przez kilka lat, aż się ostudzą. Basen zwykle znajduje się w tym samym budynku co reaktor. Następnie możliwe jest odzyskanie uranu, plutonu, a także innych cennych izotopów. Recykling paliwa jądrowego istnieje i jest stosowany w wielu krajach. To, czego nie da się wykorzystać, trafia do wielkich betonowych zbiorników. Wewnątrz nich znajduje się kilka warstw ekranujących promieniowanie, a pierwiastki promieniotwórcze trafiają do szklanej masy. Warto wiedzieć, że odpady są w stanie stałym, więc nie mogą się wylać, jak olej z nieszczelnej beczki. Zdjęcie przedstawia składowisko Zwilag w Szwajcarii. Zwróćcie uwagę, że na zdjęciu jest widoczny pracownik, który nie ma na sobie żadnego kosmicznego kombinezonu – po prostu nie ma takiej potrzeby. Pojemniki zapewniają skuteczną ochronę przed promieniowaniem. Na tej stronie jest filmik. Pokazano jak wygląda transport i ustawianie tych pojemników. Tak NIE wyglądają odpady atomowe Prawdziwe odpady atomowe Beczki z odpadami nie walają się na polu W rzeczywistości są to betonowe silosy
Co się stanie, jeżeli pojemnik na materiały radioaktywne ulegnie wypadkowi podczas transportu? Aby odpowiedzieć na to pytanie, w 1984 przeprowadzono najbardziej widowiskowy test wytrzymałości pojemników o nazwie Operacja Smash Hit. Pociąg o masie 239 ton został rozpędzony do 160 km/h, po czym uderzył w pojemnik ustawiony na platformie transportowej. Platforma została celowo przewrócona na bok, aby pociąg uderzył bezpośrednio w pojemnik, a nie w platformę. W celu większej wiarygodności eksperymentu, test był transmitowany w telewizji na żywo, a dziennikarze mogli obserwować badania inżynierów. Uderzenie doprowadziło do spektakularnego zniszczenia platformy, lokomotywy oraz trzech wagonów. Pojemnik został odrzucony na odległość kilkudziesięciu metrów. Kiedy opadł kurz, inżynierowie na żywo przeprowadzili oględziny i analizę zniszczeń. Okazało się, że pojemnik wciąż jest szczelny, nie doszło do żadnego wycieku, a materiał w środku pojemnika wciąż jest bezpieczny! Podczas Operacji Smash Hit pojemniki badano również w mniej widowiskowy, ale bardziej laboratoryjny sposób. Były ściskane, zrzucane, palone, a dane z licznych czujników wewnątrz i na zewnątrz pojemników były analizowane przez ekspertów z dziedziny wytrzymałości materiałów. Wyniki badań prowadzonych zgodnie z naukową metodologią jednoznacznie wskazują, że pojemniki do transportu materiałów radioaktywnych są bezpieczne i odporne na wypadki. A teraz zwróćcie uwagę, że pojemnik wcale nie wygląda jak żółta beczka po oleju samochodowym z przyklejonym znaczkiem ☢ Aż wierzyć się nie chce, że aktywiści Greepeace uznali ten eksperyment za mało wiarygodny…
iStockUstaw Linię Pojemnik Na Paliwo Biologiczne Odpady Radioaktywne W Beczce Olej I Ikona Wektor - Stockowe grafiki wektorowe i więcej obrazów Alternatywny styl życiaPobierz tę ilustrację wektorową Ustaw Linię Pojemnik Na Paliwo Biologiczne Odpady Radioaktywne W Beczce Olej I Ikona Wektor teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem grafik wektorowych iStock, obejmującej grafiki Alternatywny styl życia, które można łatwo i szybko #:gm1367388244$9,99iStockIn stockUstaw linię Pojemnik na paliwo biologiczne, Odpady radioaktywne w beczce, Olej i ikona. Wektor – Stockowa ilustracja wektorowaUstaw linię Pojemnik na paliwo biologiczne, Odpady radioaktywne w beczce, Olej i ikona. Wektor - Grafika wektorowa royalty-free (Alternatywny styl życia)OpisSet line Bio fuel canister Radioactive waste in barrel Oil and icon. wysokiej jakości do wszelkich Twoich projektów$ z miesięcznym abonamentem10 obrazów miesięcznieNajwiększy rozmiar:Wektor (EPS) – dowolnie skalowalnyID zbioru ilustracji:1367388244Data umieszczenia:29 stycznia 2022Słowa kluczoweAlternatywny styl życia Ilustracje,Baryłka Ilustracje,Beczka - Zbiornik Ilustracje,Benzyna Ilustracje,Bez ludzi Ilustracje,Biopaliwo Ilustracje,Biznes Ilustracje,Diesel - Rodzaj paliwa Ilustracje,Dystrybutor paliwa Ilustracje,Galon Ilustracje,Gaz Ilustracje,Gaz cieplarniany Ilustracje,Grafika wektorowa Ilustracje,Horyzontalny Ilustracje,Ikona Ilustracje,Ilustracja Ilustracje,Izolinia Ilustracje,Kanister Ilustracje,Pokaż wszystkieCzęsto zadawane pytania (FAQ)Czym jest licencja typu royalty-free?Licencje typu royalty-free pozwalają na jednokrotną opłatę za bieżące wykorzystywanie zdjęć i klipów wideo chronionych prawem autorskim w projektach osobistych i komercyjnych bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat za każdym razem, gdy korzystasz z tych treści. Jest to korzystne dla obu stron – dlatego też wszystko w serwisie iStock jest objęte licencją typu licencje typu royalty-free są dostępne w serwisie iStock?Licencje royalty-free to najlepsza opcja dla osób, które potrzebują zbioru obrazów do użytku komercyjnego, dlatego każdy plik na iStock jest objęty wyłącznie tym typem licencji, niezależnie od tego, czy jest to zdjęcie, ilustracja czy można korzystać z obrazów i klipów wideo typu royalty-free?Użytkownicy mogą modyfikować, zmieniać rozmiary i dopasowywać do swoich potrzeb wszystkie inne aspekty zasobów dostępnych na iStock, by wykorzystać je przy swoich projektach, niezależnie od tego, czy tworzą reklamy na media społecznościowe, billboardy, prezentacje PowerPoint czy filmy fabularne. Z wyjątkiem zdjęć objętych licencją „Editorial use only” (tylko do użytku redakcji), które mogą być wykorzystywane wyłącznie w projektach redakcyjnych i nie mogą być modyfikowane, możliwości są się więcej na temat obrazów beztantiemowych lub zobacz najczęściej zadawane pytania związane ze zbiorami ilustracji i wektorów.
Wszyscy dbają o to, by materiały promieniotwórcze nam nie zagrażały, prawda? Niestety, ale wcale nie... II Wojna Światowa wciąż trwała na Pacyfiku w pierwszym tygodniu sierpnia 1945 roku, gdy mój ojciec i ja spędzaliśmy wakacje w Atlantic City, w stanie New Jersey, jedząc kraby i leniuchując nad oceanem. W salonie gier wkładałem drobne do modelu karabinu maszynowego i strzelałem w kierunku japońskich myśliwców Zero fruwających w poprzek ekranu. Na deptaku, żołnierze z karabinami na ramionach maszerowali i śpiewali: Gwiazdy i pasy załopoczą nad Tokio, Załopoczą nad Tokio, załopoczą nad Tokio, Gwiazdy i pasy załopoczą nad Tokio, Gdy 991-sza brygada trafi tam. Pewnego poranka mój ojciec pokazał mi gazetę z czerwoną czołówką, gdzie informowano o zrzuceniu ogromnej bomby na Hiroszimę. Trzy dni później kolejna spadła na Nagasaki i Japonia poddała się. Bomby te były tak wielkie, że chłopcy z 991-tej nie musieli wcale wybierać się do Tokio. Potęga atomu Mocna siła jądrowa, energia sprawiająca, że jądra atomowe to najbardziej ścisłe elementy we wszechświecie, została zerwana, uwalniając ogromną moc - równowartość 15 000 ton trotylu w Hiroszimie - i rozpoczynając wyścig do stworzenia potężniejszych broni. Siedem lat później pierwsza bomba wodorowa, o nazwie kodowej Mike, spowodowała wybuch o mocy 9,4 mln ton trotylu. Mike zrównałby z ziemią wszystkie pięć dzielnic Nowego Jorku. W połowie lat sześćdziesiątych XX wieku, u szczytu zimnej wojny, USA zmagazynowało około 32 000 głowic jądrowych, a przy tym góry śmieci radioaktywnych z produkcji plutonu do tej broni. Wyprodukowanie jednego kilograma plutonu wymagało około 907 ton rudy uranowej. Pluton, generowany z uranu bombardowanego neutronami w reaktorze jądrowym, był oddzielany od uranu w piekielnych kąpielach w kwasach i rozpuszczalnikach, które nadal oczekują na utylizację. Długo odkładane oczyszczanie właśnie trwa w 114 z obiektów jądrowych USA, które obejmują powierzchnię równą stanom Rhode Island i Delaware, razem prawie 10 000 kilometrów kwadratowych. Wiele z mniejszych obszarów, tych łatwych, zostało oczyszczonych, ale wielkie wyzwania pozostają. Co zrobić z 47 174 tonami niebezpiecznego, bo radioaktywnego, zużytego paliwa z komercyjnych i wojskowych reaktorów jądrowych? Jak postąpić z 344,5 mln litrów wysokoaktywnych odpadów, które pozostały z przetwarzania plutonu, dziesiątkami ton plutonu, 450 tys. ton zubożonego uranu, milionami metrów sześciennych zanieczyszczonych narzędzi, skrawków metalu, odzieży, olejów, rozpuszczalników i innych odpadów? Ponadto, co z 240 milionami ton odpadów z przeróbki rudy uranu, mniej niż połową z nich stabilizowaną, zaśmiecającymi krajobraz? Góra pełna śmierci Aby zdać sobie sprawę ze skali: po załadowaniu odpadów do wagonów kolejowych, a następnie wlaniu 344,5 mln litrów odpadów do cystern, powstałby mityczny pociąg, sięgający wokół równika i jeszcze dalej. Miejscem składowania dla wspomnianych materiałów miała być wybrana przez rząd USA góra Yucca w stanie Nevada, ale lokalizacja ta napotykała od początku na opór. Do tej pory nie wiadomo, czy dojdzie do realizacji projektu, pomimo znacznych, poczynionych już, nakładów finansowych. Oprócz samego przechowywania odpadów, zanieczyszczone gleby i wody gruntowe muszą zostać przetworzone i ustabilizowane, reaktory jądrowe zamknięte, budynki rozebrane, część z zakopanych odpadów wykopana, posortowana i ponownie złożona w ziemi, ponieważ nie zostały od razu odpowiednio zakopane. Koszt całej operacji będzie oszałamiający - może nawet sięgnąć 400 miliardów dolarów przez 75 lat. Zadanie podzielone zostało na kilka agencji federalnych. Departament Energii (DOE) prowadzi instalacje i nadzoruje czyszczenie wykonywane przez wybranych podwykonawców. Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ustanawia standardy zdrowotne i środowiskowe dla długoterminowego składowania odpadów. Tymczasem Departament Transportu nadzoruje większość transportów materiałów jądrowych, korzystając ze standardów określonych przez Komisję ds. Energii Atomowej (NRC), która nadzoruje również wszystkie reaktory, z wyjątkiem wojskowych podlegających Departamentowi Energii. Trudne pytanie Spędziłem sześć tygodni na podróżach do najważniejszych obiektów jądrowych w kilku stanach, gdzie rozmawiałem z kierownikami, naukowcami i inżynierami. Wielu z radością poświęciło czas na wyjaśnienie zagadnień z zakresu fizyki jądrowej i promieniowania, ale Departament Energii potrzebował ponad cztery miesiące, aby odpowiedzieć na ważne pytanie: ile odpadów radioaktywnych w różnych formach znajduje się w Stanach Zjednoczonych? Rozmawiałem także z ekologami, którzy cieszą się z samego faktu, że oczyszczanie w końcu się odbywa, ale patrzą podejrzliwie, pełni wątpliwości, czy działania będą zrealizowane zgodnie z ich standardami. – Rząd po prostu będzie kłamał – podsumował jeden z nich. Jak by nie patrzeć, amerykański „nuklearny establishment” odpowiedzialny za broń jądrową działał w ukryciu przez wiele lat, tworząc głębokie pokłady braku zaufania ze strony obywateli. W rezultacie, odpady jądrowe, broń i władza wzbudzają silne emocje. Od razu wyjawię swoją stronniczość - jako były oficer marynarki wojennej cenię to powołanie jako zajęcie honorowe i konieczne. Uważam broń jądrową za sprawdzony czynnik odstraszający przed wojną, nie jako zagrożenie dla pokoju. Ponadto, popieram rolę energetyki jądrowej w naszym bilansie energetycznym. Mimo to, podczas swojej pracy reporterskiej okazało się, że zgadzałem się z niektórymi stwierdzeniami ekologów, a nawet kwestionowałem rządowe plany trwałego składowania odpadów wysokoaktywnych. Jak sprzątać by nie zginąć? Sprzątanie śmieci nuklearnych byłoby o wiele łatwiejsze, gdybyśmy nie musieli się mierzyć z chemicznym i fizycznym chaosem groźnego dla zdrowia promieniowania, czyli emisji energii z materiału radioaktywnego. Stworzone w reaktorze jądrowym pluton, cez i stront, a także inne pierwiastki z tego obszaru tablicy Mendelejewa, emitują niebezpieczne promieniowanie, które może dosłownie wybić elektrony z atomów w naszych komórkach, zaburzając lub uszkadzając ich funkcjonowanie, a nawet powodując mutacje. Promieniowanie występuje pod postacią drobnych cząstek alfa lub beta bądź podróżujących z wielką energią promieni gamma. Pierwiastki promieniotwórcze emitują promieniowanie, ponieważ są niestabilne; chciałyby być czymś innym. Osiągają swój cel poprzez rozpad, dosłownie: wiele z nich emituje cząstki i fale miliardy razy na sekundę. Każdy element promieniotwórczy ma swój czas połowicznego rozkładu, inaczej zwany też okresem półtrwania - tyle potrzeba, aby połowa jego atomów uległa rozkładowi. Wartości te wynoszą od ułamka sekundy do miliardów lat, na przykład 4,5 mld dla uranu 238. Paradoksalnie, im dłuższy czas półtrwania, tym mniej intensywne promieniowanie. Nieco radioaktywny uran nie stanowi zagrożenia dla zdrowia, jeśli obchodzić się z nim właściwie. Po dziesięciu okresach półtrwania, pierwiastek jest zazwyczaj nieszkodliwy. Naukowcy zliczają promieniowanie przyjęte przez ludzi za pomocą jednostki zwanej „rem”. Pojedyncza dawka 400 remów na całe ciało, co odpowiada ponad 40 000 prześwietleniom klatki piersiowej, zabije połowę osób wystawionych na jej działanie. Maksymalna ekspozycja dozwolona dla pracowników elektrowni jądrowych to 5 remów na rok. Wszędzie mamy do czynienia z promieniowaniem tła, zwanym tak, bo występuje cały czas, głównie pod postacią promieni kosmicznych i cząstek alfa z radonu. Inne źródła to promienie Roentgena stosowanie w medycynie, telewizory, a nawet cegły, które zawierają trochę uranu z gliny, z której je wypieczono. Nasze ciała są lekko radioaktywne, głównie w wyniku codziennego przyjmowania potasu. Promieniowanie tła na smaganej wiatrem kotlinie w stanie Colorado o nazwie Rocky Flats wynosi około 450 milliremów rocznie (milirem to jedna tysięczna rema), ale istnieje tam problem w postaci zakładu produkcji broni o tej samej nazwie i związanej z nim znacznej radioaktywności różnych pozostałych cząsteczek, głównie plutonu. Od 1952 roku do końca zimnej wojny w 1989 roku, technicy kształtowali tam kawałki plutonu w dziesiątki tysięcy kul służących do budowy broni termojądrowej. Postapokalipsa na żywo Rocky Flats znajduje się pomiędzy Denver i Boulder oraz mieszkającymi w nich krytykami, którzy z religijnym wręcz ferworem prowadzili kronikę skażeń gruntu; beczek, z których sączyły się odpady; kanałów wentylacyjnych, rur i gleb skażonych plutonem. Pluton ma jeden paskudny nawyk, a mianowicie jest piroforyczny, czyli zapala się samorzutnie, co spowodowało dwa duże pożary i mnóstwo małych, przyczyniając się do reputacji Rocky Flats jako jednej z najbardziej znienawidzonych fabryk broni w USA. Rockwell, właściciel fabryki, w końcu poszedł na ugodę w zakresie zarzutów przestępstw ekologicznych, w tym wycieków kwasu i czterech innych przestępstw, i zapłacił 18,5 mln dolarów grzywny. Dziś krytykę zatrzymuje Barbara Mazurowski, kierowniczka DOE w Rocky, która nadzoruje liczącą 5000 osób ekipę oczyszczającą, kosztem dwóch milionów dolarów dziennie. Mazurowski staje przede mną, przyjmując postawę tak zdecydowaną, że wydaje się wyrastać wprost z granitu Gór Skalistych. Kiedy mówi, jej ręce fruwają wokół jak dwa myśliwce, skręcające, gdy chce podkreślić, co ma na myśli. – Zepsuliśmy ten teren i teraz go oczyszczamy. Obszar tej wielkości nigdy nie był zamykany. Kiedy skończymy będzie tutaj tylko trawa. Patrząc na 1,6 kilometra kwadratowego budynków i dróg, które wchodzą w skład kompleksu, trudno mi w to uwierzyć. Jednak tu i ówdzie leżą zwały gruzu, pozostałości już zdemontowanych budynków. Mazurowski zabiera mnie na wycieczkę po budynku 771, dawnym centrum produkcji plutonu, opisanym kiedyś jako „najbardziej niebezpieczny budynek USA”, który wciąż zagraża promieniowaniem pomimo częściowego czyszczenia. Wciskamy się do gumowej odzieży ochronnej, od butów po okrycia głowy. Wystawione na zewnątrz są tylko nasze twarze, bo prawdopodobieństwo wystąpienia zanieczyszczeń w powietrzu jest znikome. Mijamy dziesiątki pudełek rękawiczek z mieszanki gumowych z ołowiem, chroniących techników przed promieniowaniem. Wyglądają jakby wciąż czekały na to, by ktoś wsunął do nich ręce, sięgnął w głąb stalowych skrzynek i zaczął formować pluton w kształt odpowiedni dla eksplozji. Pracownicy tną palnikami skrzynie, leżące odłogiem od 1989 roku, na kawałki odpowiedniej wielkości do włożenia w beczki i przetransportowania do Waste Isolation Pilot Plant, czyli Pilotażowego zakładu izolacji odpadów w Carlsbad w Nowym Meksyku, gdzie zostaną na stałe zakopane w głębokich na ponad 650 metrów grotach wyciętych w starożytnej soli. Pokój jest wilgotny i ciemny, a spod żaru palników wyfruwają iskry. Wycieram gołe czoło odzianą w gumową rękawiczkę ręką, zapominając, że zostało to zakazane, ponieważ na rękawiczkach mógł osiąść zagubiony kawałek plutonu, wypluwający promieniowanie w postaci miliardów cząstek alfa. To duży problem. Chociaż promieniowanie alfa zatrzymuje już kawałek papieru, jest one szczególnie niebezpieczne, jeśli jego źródło dostanie się do płuc lub zostanie połknięte. Przyznaję się do błędu. Technik rusza miernikiem promieniowania koło mojej twarzy w celu wykrycia alfa. Na szczęście, jestem czysty. Powyżej kotłują się kilometry rur, z których usuwana jest radioaktywna ciecz. Kawałek po kawałku, rura po rurze, skrzynia po skrzyni, budynek 771 przemienia się w łąkę. Zamiatanie pod trawę Opuściłem tego dnia Rocky Flats całkiem pod wrażeniem profesjonalizmu i wysiłków wkładanych w porządkowanie przez Mazurowski i jej żołnierzy. Później, aby poznać inny punkt widzenia, odszukałem Lena Acklanda, dyrektora Centrum dziennikarstwa środowiskowego z Uniwersytetu Kolorado w Boulder, autora krytycznej książki o zakładzie: „Making a Real Killing” (w wolnym tłumaczeniu, „Morderczy zysk”). Zapytałem go, co myśli o przywróceniu Rocky Flats naturze. – A co kryje się pod trawą? – zapytał znacząco. Odpowiedź: brud przeplatany z plutonem. Ekolodzy chcieliby usunięcia plutonu. DOE twierdzi, że promieniowanie będzie znikome, jeden millirem rocznie, dodając, że koszt wymiany gleby szedłby w miliony. Rocky Flats może i jest pokazowym miejscem dla DOE i sukcesu oczyszczania, ale siostrzany zakład, o powierzchni ponad 1500 kilometrów kwadratowych w Hanford, w stanie Waszyngton, to zupełnie inna sprawa. Tu spoczywa największy wolumen wysokoaktywnych odpadów jądrowych w USA. Co truje w Hanford? Hanford obejmuje 200 mln litrów odpadów z przetwarzania plutonu przechowywanych w zbiornikach podziemnych, prawie 2100 ton wypalonego paliwa jądrowego, cztery tony plutonu, ponad 700 tys. metrów sześciennych odpadów stałych i 1,1 mld metrów sześciennych zanieczyszczonej gleby i wód gruntowych. W basenie do składowania przyglądam się najbardziej śmiertelnemu źródłu promieniowania poza samymi rdzeniami reaktorów - 1936 stalowym cylindrom zawierającym cez i stront, przykrytymi czterema metrami wody. Kiedy technik wyłącza światło, promieniowanie z cylindrów rozświetla na błękitno pomieszczenie. Reaktory w Hanford przygotowywały pluton dla pierwszego wybuchu jądrowego, w pobliżu Alamogordo w Nowym Meksyku, w 1945 roku, a także do bomby zrzuconej na Nagasaki (w Hiroszimie użyto uranu). Do zamknięcia w 1989 roku zakład w Hanford wyprodukował około 53 tony plutonu odpowiedniego do zastosowania w bombie. Od pierwszych dni, naukowcy z Hanford zaobserwowali, że radionuklidy - bardzo szeroki termin na radioaktywne atomy - dostawały się do środowiska. Jod 131, gaz powstający w wyniku przetwarzania plutonu, ulatywał z pozbawionych filtrów kominów. Woda pobierana z pobliskiej rzeki Columbia do chłodzenia reaktorów powracała do rzeki z radioaktywnym sodem, cynkiem, arsenem, a nawet pierwiastkami rozszczepialnymi. Później przechowywane w zbiornikach podziemnych odpady wyciekły do gleby, a 170 mld litrów zanieczyszczonych zostało porzuconych na miejscu, niektóre w pobliżu przeciekających zbiorników. W ten sposób powstały podziemne „pióropusze” zanieczyszczenia, niektóre zagrażające rzece Columbia. Prasa zaczęła pisać o rosnącej liczbie zachorowań na raka i wad wrodzonych u ludzi oraz zwierząt na obszarach rolniczych w pobliżu Hanford. We wrześniu 1985 roku Michael Lawrence, kierownik DOE dla zakładu, spotkał się z rolnikami w celu omówienia ich obaw. Fakt, że promieniowanie spowodowało chorobę u konkretnej osoby jest praktycznie niemożliwy do udowodnienia; ale Lawrence postanowił uwolnić wcześniej tajne informacje, począwszy od 19 000 stron dokumentów napisanych przez naukowców z Hanford sięgających 1943 roku. Lawrence był pierwszym urzędnikiem z DOE, który coś takiego zrobił, a jego decyzja wywołała „zainteresowanie”, jak wspomina, w Waszyngtonie W Hanford inni też się interesowali, szczególnie Michele Gerber, gospodyni domowa, matka, historyk z wykształcenia, która przeglądała po kolei opublikowane dokumenty. – Naukowcy nie wierzyli, że ktokolwiek je przeczyta za ich życia – stwierdza. – Mnie zaskoczyła ich szokująca szczerość. Dlaczego nic z tym nie zrobiliście? Podczas pierwszych przypadków wydostawania się jodu 131 w 1940 roku, technicy nonszalancko zapisali, że radioaktywny gaz rozprzestrzenia się dalej, niż przewidywano. – Po prostu powiększyli kręgi dla pobierania próbek – tłumaczy Gerber – do 40, 80, 160, 240 kilometrów, aż do Spokane i Walla Walla. Jak w transie, Gerber czytała przez całą noc, aż do świtu. – Myślałam sobie, zrobiliście co? Dlaczego nie przestaliście? Dlaczego nie zmieniliście procesu produkcji tak, by zmniejszyć emisje?Wielu wątpiło w prawdziwość danych, aż zanieczyszczenia znaleziono na pustynnych kwiatach zdobiących biurko urzędnika. Troska rosła, ale Hanford musiało sprostać kwotom produkcji plutonu. Specjalne filtry oparte na srebrze w końcu zatrzymały 99 procent emisji jodu w 1952 roku. „On the Home Front” (Na domowym froncie), książka Gerber szczegółowo opisująca zanieczyszczenia w Hanford, została opublikowana w 1992 roku i stanowi beznamiętny opis sytuacji, z dokładnymi przypisami, literacki odpowiednik wybuchu atomowego. Konkluzja: choć naukowcy w Hanford wiedzieli, że zanieczyszczają środowisko, nie powiedzieli o tym opinii publicznej. Ta ostatnia poczuła się zdradzona. Roy Gephart, geohydrolog, który był zaangażowany w działalność Hanford przez 28 lat, z książki Gerber dowiedział się, jak stwierdził, „rzeczy, o których nigdy nie słyszał”. – Rozmawiałem z pracownikami, którzy poczuli się kompletnie zaskoczeni, gdy przeczytali książkę. Czuli się oszukani. Dlatego wielu Amerykanów wciąż nam nie ufa. Gephart jest obecnie kierownikiem programu nauk środowiskowych w Pacific Northwest National Laboratory, federalnym zakładzie naukowym niedaleko Hanford. – Ważne jest to, aby właściwie wykonać rekultywację i odzyskać zaufanie opinii publicznej – mówi – ale to może potrwać kolejne pokolenie. W tej chwili w Hanford konstruowany jest zakład do zeszklenia odpadów radioaktywnych do przechowywania - w olbrzymich dołach wyłożonych nieprzepuszczalnym plastikiem zakopywane są odpady niskoaktywne, wyszukiwany jest cez w zbiornikach reaktorów, konstruowane są stalowe stropy nad starymi reaktorami, pozwalające na wyczekanie 75 lat na spadek poziomu radioaktywności, a także instalowane są setki studni do monitorowania podziemnych pióropuszy. – Jeśli pióropusze kiedykolwiek zagrożą zdrowiu ludzi – tłumaczy Gephart – planujemy przerwać ich ruch, zbudować bariery i ustabilizować zanieczyszczenia. Jednak większość z nich pozostanie nietknięta ze względu na koszty, ryzyko i brak odpowiedniej technologii. – Zimna wojna naprawdę była wojną – wspomina Michele Gerber – a Hartford było polem bitwy z innym rodzajem zniszczeń, radionuklidami przedostającymi się do środowiska. Nie można osiągnąć poziomu produkcji jak w Hartford i nie mieć odpadów. Jestem optymistką i wierzę, że zostanie to wszystko oczyszczone. Moje życzenie to od początku po prostu czysta rzeka. Chmura plutonu Innym polem bitwy o rodowodzie sięgającym zimnej wojny jest Idaho National Engineering and Environmental Laboratory (INEEL), czyli Krajowe Laboratorium ds. Inżynierii i Środowiska w Idaho, leżące na zachód od Idaho Falls. Swoją karierę rozpoczęło jako cel dla dział pancerników w czasach II Wojny Światowej. Potem ten ogromny teren porośnięty chwastami i krzewami stał się centrum badań reaktorów jądrowych, a przez pewien czas był używany jako stałe składowisko odpadów dla niektórych z nich. Do INEEL przyjeżdżały z Rocky Flats tysiące beczek odpadów, do października 1988 roku, gdy gubernator Idaho Cecil Andrus polecił policji stanowej zablokowanie drogi ładunkowi. Pociąg wrócił do Kolorado, pośród wagonów jeden bordowy o numerze 6503, który można jeszcze zobaczyć na bocznicy w Rocky. Oczywiście odpady dawno już z niego usunięto. Transporty szybko jednak wznowiono. W 1995 INEEL postanowiło spalić odpady skażone plutonem w najnowocześniejszej spalarni. Jak mi wyjaśniono, urządzenie miało oddzielać pluton podczas spalania PCB (polichlorowanych bifenylów) i innych substancji chemicznych. Minimalna część plutonu mogła uciec, stwierdzili eksperci z INEEL ale nie na tyle dużo, aby było to szkodliwe. Około 160 kilometrów dalej, w Jackson w stanie Wyoming, modnym kowbojskim bastionie bogatych, a także punktu na drodze turystów zdążających do Yellowstone, ludzie nie podzielali zdania naukowców. – Martwiła ich „chmura cząstek plutonu wiejąca w naszą stronę” – tłumaczy Angus Thuermer, Jr., redaktor Jackson Hole News – Alarmy rozległy się po całej dolinie. Według INEEL było to bezpieczne, ale wiele osób tutaj nie ufa rządowi. Jednym z nich był Gerry Spence, słynny adwokat, który często pojawia się w programach telewizyjnych w koszuli ze skóry jelenia. – INEEL działało tak, jakby te cząstki miały spaść na ziemię, gdy tylko trafią na granicę stanu Wyoming – stwierdził. Na spotkaniu tysiąca mieszkańców Jackson w 1999 roku, Spence przedstawił zagrożenie powodowane przez pluton. – To było jak ostatnie argumenty przed przysięgłymi – wspomina – a ludzie zwyciężyli. Nuklearny śnieg Harrison Ford zobowiązał się przekazać 50 tys. dolarów na rzecz sprawy. Inni dołączyli i pół godziny później Spence zebrał 500 tys. dolarów. Powstała organizacja „Keep Yellowstone Nuclear Free”, czyli „Yellowstone wolne od cząstek nuklearnych”. W artykule redakcyjnym magazynu narciarskiego Powder spekulowano, że narciarze z Jackson będą szusowali po „nuklearnym puchu” podczas „zimy nuklearnej”, a światła nie będą im potrzebne, bo noc rozświetli blask materiałów jądrowych. Pluton nie świeci jednak w ciemnościach i niektórzy obywatele Jackson podchodzili bardzo sceptycznie do wizji opadów popiołów z plutonu na ich miasto. – Nie ma dowodów, nawet najmniejszych, że pluton lub jakikolwiek inny materiał promieniotwórczy spadnie Jackson – powiedział Jerry Fussell, były profesor inżynierii jądrowej na Uniwersytecie Tennessee specjalizujący się w ocenie ryzyka systemów jądrowych. – Czy możecie sobie wyobrazić trąbę powietrzną w Idaho Falls podnoszącą i rozrzucającą materiały jądrowe po Jackson Hole? To niedorzeczne – dodał Fussell, który był też amerykańskim delegatem do Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej zajmującym rozmowami na temat emisji radioaktywnych. – To będzie wstyd, gdyby Jackson uniemożliwiło działanie tej spalarni. No i uniemożliwiło. Gerry Spence wystosował pozew, a po roku sporów zawarto umowę: INEEL miało zbadać alternatywy dla spalarni odpadów skażonych plutonem, które pozostawały na tym terenie. Spence zgodził się z kolei nie wnosić pozwów kwestionujących dysponowanie innymi odpadami. – To nie jest najmilsza rzecz mieć Gerry'ego Spence'a na ogonie – powiedział mi jeden urzędnik z INEEL. Przekazałem tę uwagę Spence'owi, na co on się uśmiechnął. Siedzieliśmy na ganku jego ranczo na północ od Dubois w stanie Wyoming. Spence wygląda na żywo na wyższego i młodszego - a miał wtedy 71 lat - niż w telewizji. Radośnie ćwierkająca grupa rudzików i pokrzewek nie przerwała jego ponurej oceny składowania odpadów nuklearnych. – Pomysł, że jesteśmy w stanie znaleźć bezpieczny sposób na poradzenie sobie z tymi odpadami to mit – stwierdził. – Najpierw trzeba je tu przywieźć. I ja mam uwierzyć, że nie zdarzą się żadne wypadki losowe? Tak samo mówili o Titanicu. Inne osoby na szlaku odpadów nuklearnych rozmawiały równie szczerze - naukowiec, działacz, kierownik DOE, ekolog i przewodnik po rzece. Jest tego znacznie więcej niż nam się wydaje Arjun Makhijani, urodzony w Indiach dr elektrotechniki, inteligentny, poinformowany i miły od 20 lat krytykuje całą nuklearną scenę. Od jego skroni ciągną się najbardziej niesamowite bokobrody, jakie kiedykolwiek widziałem - białe, grube, ogromne. Z ośmiu pracownikami prowadzi Institute for Energy and Environmental Research, czyli Instytut badań nad Energią i Środowiskiem, think tank w Takoma Park w stanie Maryland, na przedmieściach Waszyngtonu Makhijani wyjaśnił mi, że wolałby robić coś innego, ale DOE wciąż daje mu zajęcie. – Jestem konstruktywnym krytykiem – stwierdza. Jako przykład wskazuje na swoją iście detektywistyczną pracę dotyczącą ilości odpadów transuranowych zakopywanych w przypadkowy sposób w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdy ciężarówki po prostu wrzucały zanieczyszczone plutonem odpady do rowów i dołów. Warstwa gleby była rozrzucana na odpadach, a następnie wyrównywana przez maszyny budowlane. Następnie proces ten powtarzano. Starając się ocenić ilość odpadów w dołach, Makhijani przestudiował zapisy rządowe i stwierdził, że urzędnicy po prostu zgadywali. „Jakby rzucali lotkami”, stwierdza. Wysłał krytyczny artykuł do DOE. Departament Energii rozpatrywał dokument przez ponad dwa lata i w końcu zgodził się z nim, przyznając, że skażone plutonem odpady zakopane w dołach były dziesięć razy bardziej radioaktywne niż się wszystkim wydawało. – W samym Idaho jest mnóstwo plutonu – mówi Makhijani. – Część z niego przedostaje się przez glebę i zagraża warstwie wodonośnej rzeki Snake. Makhijani postuluje wycofanie energii jądrowej i zastąpienie jej energią z wiatru. – W 12 stanach na środkowym-zachodzie USA jest wystarczający potencjał do generowania trzy razy zapotrzebowania na energię elektryczną całych Stanów Zjednoczonych – tłumaczy. Marcus Page - buntownik w kapeluszu W Las Vegas, poznałem tego aktywistę walczącego z energią nuklearną i działacza na rzecz pokoju. Został kiedyś aresztowany za protestowanie przeciwko programowi Gwiezdnych Wojen przy bazie lotniczej Vanderberg w Kalifornii. Regularnie pojawia się na protestach przeciw energii nuklearnej, gdzie rozpakowuje przenośną stację radiową i rozpoczyna nadawanie dla katolickiej społecznej stacji robotników. Na nasze spotkanie przyszedł z okrągłym kapeluszem z czarnego filcu z wąskim rondem, który wydawał się nieco za mały, dokładnie takim jakiego spodziewałbym się po baśniowym karle. Podziwiałem go, a Page natychmiast zdjął go i mi dał. Chce wycofać broń jądrową i elektrownie, bo „po prostu tworzą więcej odpadów. Nie ma bezpiecznego sposobu ich przechowywania, więc jest nieodpowiedzialne, aby wygenerować materiały radioaktywne, które przetrwają setki pokoleń.” Inna utalentowana kierowniczka DOE, Triay uciekła z rodzicami z Kuby w wieku trzech lat, a później uzyskała stopień doktora chemii na Uniwersytecie w Miami. Kieruje Pilotażowym zakładem izolacji odpadów w Nowym Meksyku, punkcie składowania, który spodziewa się otrzymać 850 tys. beczek odpadów transuranowych do 2035 roku. – Mam zamiar skrócić to o co najmniej 15 lat – mówi Triay, która mimo mnogości przepisów prowadzi zakład „jak biznes” -- Istnieją dosłownie dziesiątki tysięcy wymagań, które muszę spełnić, a wiele z nich się pokrywa, co powoduje marnowanie czasu i pieniądzu. Jeśli się jej uda, osiągnie koszty niższe o około 8 miliardów dolarów od oryginalnego szacunku 16 miliardów dolarów. Joni Arends szuka dobrych rzeczy Jest dyrektorem programów zarządzania odpadami w Concerned Citizens for Nuclear Safety, czyli Stowarzyszenia obywateli na rzecz bezpieczeństwa nuklearnego, grupy zajmującej się ochroną środowiska w Santa Fe w Nowym Meksyku. Późnym popołudniem w restauracji tex-mex przy drodze Cerrillos siedzieliśmy przy barze, a ja słuchałem jak Arends recytowała listę środowiskowych problemów rządu, od cząstek alfa po całą gamę innych niepokojących zjawisk. Po trzech Dr Peppersach zapytałem: – Joni, czy jest coś, co rząd Stanów Zjednoczonych zrobił w ciągu ostatnich 50 lat, co popierasz? Odwróciła głowę w zamyśleniu, a po chwili spojrzała z powrotem w moją stronę. – Tak – powiedziała – prezydent Eisenhower zbudował układ dróg międzystanowych. Śmiercionośne kaczątko David Lyle to przewodnik po rzekach, który czuje się szczęśliwy, gdy pokonuje bystre prądy i „kiepsko”, gdy patrzy na ogromny kopiec odpadów uranu w pobliżu rzeki Kolorado koło jego domu w Moab w stanie Utah. „Kiepsko”, bo amoniak wypływa z odpadów do rzeki i zagraża już zagrożonym rybom, ponieważ rakotwórczy radon unosi się ze stosu i wisi jako radonowa „mgła”, a także przez to, że jest po prostu zmęczony patrząc na dziewięć milionów ton odpadów. – Obywatele Moab krzyczą o tym od 25 lat – protestuje Lyle. Stos w Moab jest jak brzydkie kaczątko wśród wspaniałej scenerii pustyni w Parku narodowym Arches i leżących niedaleko mokradeł im. Scotta M. Mathesona. DOE zastanawia się, czy je przenieść, kosztem 364 milionów dolarów, czy spróbować zatrzymać wycieki amoniaku i innych substancji zanieczyszczających wody podziemne. Dla Spence'a, Makhijaniego, Arends i wielu innych, bezpieczeństwo transportu materiałów nuklearnych drogami i koleją stanowi największy problem. Blisko Chugwater w stanie Wyoming trafiłem na taki transport podczas powrotu z wyjazdu na ryby do mojego domu w Denver. Grupa wojskowych dżipów pełnych żołnierzy, duże vany Chevy Suburban z napisami „Ochrona” i krążący helikopter eskortowały dużą ciężarówkę z białą naczepą z logo lotnictwa USA. Cała grupa pełzała 80 km na godzinę na międzystanowej autostradzie, gdzie można jechać 120. Na drzwiach wiodącego pojazdu widać było znak „Stany Zjednoczone Ameryki”. Jak dowiedzieć się, czy były to odpady nuklearne czy po prostu coś nuklearnego? Postanowiłem być uciążliwy, więc wyprzedziłem konwój i zaparkowałem przy drodze, trzymając komórkę w podejrzany sposób, a przynajmniej taką miałem nadzieję, i mój laptop otwarty. Za trzecim razem, gdy zaparkowałem, było już ciemno. Przestałem już się łudzić, że przyciągnę uwagę. Nagle moje drzwi otworzył wysportowany, wręcz kwadratowy, mężczyzna w niebieskim kombinezonie z pasem na naboje, który przedstawił się jako oficer Marshals. – Zastanawiamy się dlaczego pan to robi – powiedział. Podjechał blisko mojego samochodu z wyłączonymi światłami, a teraz zasłonił swoją prawą rękę, którą prawdopodobnie trzymał broń. Śmigłowiec zawisł nad nami, a jego reflektor skierowany był w moją twarz. Zmieszany, odpowiedziałem, że piszę dla NATIONAL GEOGRAPHIC i pracuję nad artykułem o odpadach promieniotwórczych. – Wiemy, kim jesteś – odparł. W tym momencie minął nas konwój z przyczepą. – Czy to odpady nuklearne? – zapytałem. – Nie – odpowiedział. – Czy może mi pan powiedzieć, co to jest? – Nie. Marshal Douglas Lineen zamknął drzwi mojego samochodu i odjechał. Helikopter odleciał, a ja postanowiłem przestać irytować tych ludzi i spróbować dowiedzieć się, czy podejrzany ładunek może być głowicą nuklearną. – Przy takim poziomie zabezpieczeń, prawdopodobnie kompletna głowica – wytłumaczył mi Douglas Ammerman, inżynier w Sandia National Laboratories, czyli Krajowym laboratorium Sandia w Albuquerque w Nowym Meksyku, którego zapytałem o to później. Ammerman zarabia na życie testując zbiorniki w skali od 1/4 do 1/2 przeznaczone do przewozu odpadów nuklearnych. Jego technicy zrzucają, palą, zanurzają, próbują przebić lub w jakikolwiek inny sposób wymęczyć pojemniki, aby sprawdzić ich integralność. W jednym, wyjątkowo spektakularnym przypadku, uderzyli lokomotywą poruszającą się z prędkością 130 km na godzinę w przestarzały, pełnowymiarowy zbiornik ustawiony na przyczepie, co uszkodziło lokomotywę, ale nie zbiornik. Ammerman powiedział mi, że nie potrafi wyobrazić sobie sytuacji, która mogłaby spowodować pęknięcie zbiornika. – Może gdybyśmy przejeżdżali koło wulkanu St. Helens, gdy wybuchał – zaproponował. Ekspert: Musimy wiedzieć, jaka katastrofa lub pożar spowodują przerwanie zbiornika Don Hancock, dyrektor programu zarządzania odpadami nuklearnymi w Southwest Research and Information Center, czyli Centrum Badań i Informacji dla regionu południowo-zachodniego w Albuquerque, zakwestionował stwierdzenie Ammermana. Hancock przytoczył fakt, że pociąg towarowy przewożący odpady niebezpieczne rozbił się w zeszłym roku w tunelu w Baltimore, powodując pożar, który palił się przez pięć dni. – Musieli zamknąć tunel. Co gdyby był to transport zużytego paliwa? – zapytał. Hancock zauważył, że propan pali się przy temperaturze ponad 1090 stopni Celsjusza. Nuclear Regulatory Commission, czyli Komisja ds. Uregulowań Nuklearnych określa, że pojemniki należy sprawdzać poprzez palenie przez pół godziny w temperaturze 800 stopni Celsjusza. W biurach NRC w Rockville w stanie Maryland, zadaję pytanie E. Williamowi Brachowi, dyrektorowi Biura ds. wypalonego paliwa. Dlaczego 800 stopni Celsjusza? Brach spojrzał na mnie, po czym zwrócił się z pytającym wyrazem twarzy w stronę Marka Delligattiego, starszego kierownika projektu, który wzruszył ramionami. Okazuje się, że NRC przyjęło standard w 1965 roku, przejmując go i inne z wymagań Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej opublikowanych w 1961 roku. Hancock uważa te 40-letnie normy za przestarzałe. – Chciałbym zobaczyć pełnowymiarowe pojemniki testowane aż do momentu awarii – mówi – tak jak samochody. Musimy wiedzieć, jaka katastrofa lub pożar spowodują przerwanie zbiornika. Wygląda to na istotną kwestię, ponieważ transporty wysokoaktywnych odpadów po drogach i szynach w całym kraju mogą w końcu przewozić dziesiątki tysięcy ton zużytego paliwa z elektrowni nuklearnych, statków marynarki wojennej i innych odpadów niebezpiecznych na składowiska. Samego wypalonego paliwa z elektrowni dochodzi 1800 ton rocznie. Już teraz kilka basenów do jego przechowywania jest pełnych, a nadmiarowe wypalone paliwo składowane jest nad ziemią w zbiornikach, które mogą być określone jako bezpieczne na co najmniej 20 lat. Niektórzy mówią, że należy te materiały przechowywać nad ziemią, a być może pojawi się nowa technologia, która posłuży rozwiązaniu problemu. Znaczące i niedopuszczalne zagrożenie Jeśli wszystko potoczy się po myśli rządu, transporty będą jechały do góry Yucca, 145 kilometrów na północny zachód od Las Vegas. To miejsce wybrane przez Kongres w 1987 roku jako potencjalne składowisko dla zużytych prętów paliwowych oraz innych odpadów wysokoaktywnych z całego kraju. DOE zainwestowało cztery miliardy dolarów w próby i wykonywanie tuneli w Yucca, pośród kontrowersji ścielących się tak grubo jak zagęszczony pył wulkaniczny, z którego zbudowany jest wysoki na ponad 450-metrów grzbiet. Stan Nevada stanowczo stwierdza „znaczące i niedopuszczalne zagrożenie” kryjące się niemal wszędzie przy górze Yucca, od geologii, przez wody podziemne, aż po pojemniki ze stopów niklu (na zużyte paliwo), które zdaniem DOE przetrwają co najmniej 10 tys. lat. Raczej 500 zdaniem stanu i wielu ekologów zgadza się z taką oceną. W styczniu, Spencer Abraham, Sekretarz ds. energii, oświadczył, że teren jest „właściwy z naukowego punktu widzenia” i „odpowiedni technicznie” do działań budowlanych, przekazując sprawę do Prezydenta, jak wymaga prawo, a jednocześnie atakując stanowisko stanu odpowiedziała na to ogniem. Senator John Ensign odparł: – Departament Energii nieugięcie prze ku budowie w górze Yucca, bez względu na argumenty naukowe, etyczne i koszty. Gubernator Kenny Quinn zagroził wniesienie pozwu aż do Sądu Najwyższego. Po zatwierdzeniu lokalizacji przez prezydenta Busha, 15 lutego, Nevada wniosła w dniu 8 kwietnia wniosek wyrażający dezaprobatę, wysyłając sprawę do Kongresu, który może odrzucić weto Nevady większością głosów. Wokół terenu narosły ogromne kontrowersje i wciąż nie wiadomo, czy składowisko powstanie w od dawna określonym miejscu. Ale co będzie potem? Jedną z ważnych kwestii jest to, że Agencja Ochrony Środowiska orzekła, że DOE musi wykazać, że góra Yucca może spełniać normy EPA dla zdrowia publicznego i środowiska przez 10 tys lat. Czy to oznacza, radioaktywność nie będzie zagrożeniem po 10 tys lat? Nie. Według DOE największa dawka promieniowania oddawana do środowiska pojawi się po 400 tys lat. Niemniej jednak, pomimo sprzeciwów wielu naukowców, EPA zdecydowała się na okres 10 tys lat, ze względu na „ogromne wątpliwości” co do tego, co stanie się potem. – Czy myślisz, że wciąż będzie istniał Departament Energii za 300 tys lat? – zostałem zapytany przez Steve'a Page'a, dyrektora Biura ds. promieniowania i powietrza wewnętrznego w EPA. – Nie wiem. Nie ma jednak wątpliwości, co do tego, jak długo potrzeba, by radioaktywność ustąpiła. Jest to koło dziesięciu okresów półtrwania, czyli przypadku plutonu 239 do 240 tys lat. Nie ma podręcznikowych rozwiązań. Niektórzy ekolodzy zgodziliby się na okres zgodności od 250 tys do 500 tys lat. Szwedzi celują wyżej. Do przechowywania swoich odpadów wysokoaktywnych planują używać pojemników stalowych pokrytych miedzią, która nie ulegnie korozji w przypadku braku tlenu, osadzonych na głębokości 550 metrów w granicie (opcja odrzucona w USA) i otoczonych nieprzepuszczalną gliną, co zahamuje przenoszenie wilgoci. Oczekują, że taka struktura zatrzyma radioaktywność na milion lat. To mnóstwo czasu na to, by Homo sapiens doświadczył zmian ewolucyjnych. Być może zmienimy się w Homo furioso, zastanawiających się głośno, co ci starożytni Amerykanie myśleli, gdy zakopali te rzeczy w ziemi i postanowili, że 10 tys lat to wystarczająco długi czas na ich przetrzymywanie? Według Yoon Chang, eksperta w dziedzinie technologii reaktorów i dyrektora w Argonne National Laboratory, czyli Laboratorium krajowym Argonne, w pobliżu Chicago, może istnieć lepszy sposób. Dzisiejsze nieefektywne reaktory spalają tylko 3 procent paliwa. Pozostałe 97 procent uważa się za „zużyte” i nadające się tylko do góry Yucca. W ramach ambitnego projektu recyklingu, Chang chce używać tego paliwa w zaawansowanym „szybkim” reaktorze, który na papierze spalałby 99,9 procent paliwa, pozostawiając wyłącznie 0,1 procent plutonu i jego radioaktywnych przyjaciół wymagających długoterminowego składowania. – Większość odpadów zostanie spopielona i będzie nieszkodliwa w ciągu zaledwie 300 lat – przewiduje Chang, choć niektórzy się z nim nie zgadzają. Nawet Homer Simpson nie dałby rady sprowokować katastrofy szybkiego reaktora – mówi Chang. W porównaniu z dzisiejszymi reaktorami chłodzonymi wodą, sodowe chłodziwo ma wysoki punkt wrzenia i pochłonęłoby nadmiar ciepła. Tymczasem paliwa rozszerzałyby się i oddzielały, zatrzymując reakcję łańcuchową „bez interwencji człowieka”. Jak tłumaczy Chang, podstawy technologii szybkiego reaktora zostały pokazane, a kolejnym krokiem jest przygotowanie w pełni sprawnej zaawansowanej konstrukcji, co stanowi ogromny projekt, który wymagałby „około dziesięciu lat i dwóch miliardów dolarów funduszy federalnych”. Szybki reaktor brzmi zbyt dobrze, by mógł być prawdziwy i może tak właśnie jest. Sceptycy pytają, czy obietnice można faktycznie zrealizować, zwracając uwagę na fakt, że sód łatwo się zapala. Chang pozostaje jednak jest optymistą. Co powiecie na wart dwa miliardy dolarów zakład na rozwianie wątpliwości? Czy może lepiej budować składowisko jak w górze Yucca co mniej więcej 50 lat i naprawdę rozzłościć Homo furioso? A może lepiej rzucić wszystko co nuklearne i przenieść pieniądze na energię z wiatru lub słoneczną. Są to pytania, z którymi USA i inne kraję będą musiały się zmierzyć, tak samo jak z nadal nierozwiązanymi problemami z odpadami. Mnie męczy pięć zakładów przetwarzania plutonu w Hanford. Trzy z tych obskurnych szarych sarkofagów mają ponad 300 metrów długości i żelbetowe ściany grube na prawie trzy metry. Rozebrać te potwory i gdzie umieścić gruz? Niektórzy sugerują, by ich nie rozbierać. Lepiej wypełnić je niskoaktywnymi odpadami i przykryć czystą ziemią. Podoba mi się taki pomysł, harmonijne rozwiązanie dla kontrowersyjnego rozdziału w historii kraju - radioaktywność wracająca do łona, w którym powstała. Autor: Michael E. Long
pojemnik na odpady radioaktywne