Tłumaczenia w kontekście hasła "Miałem 10lat" z polskiego na angielski od Reverso Context: Miałem 10lat, gdy Junuh wrócił. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate 591 likes, 26 comments - beardofbreslau on September 4, 2020: "Mocną stroną Survivalu obok prac artystów są miejsca wystawy. Trochę prywaty, ale dzięki te" Błażej Król - 10 lat (Official Audio) . Posłuchaj utworu „10 lat” w serwisach streamingowych: https://BlazejKrol.lnk.to/10LatBilety na trasę koncertową „W każdym (polskim) mieście See more of mam 10 lat on Facebook. Log In. Forgot account? or. Create new account. Not now. mam 10 lat. Dog Trainer . 3. 3 out of 5 stars. Community Tłumaczenia w kontekście hasła "Miałem 10" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Jak miałem 10 lat, straciłem pamięć Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate Tłumaczenia w kontekście hasła "10 lat" z polskiego na włoski od Reverso Context: Działający od 10 lat podmiot zbudował niezwykłą nazwę i reputację. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja . Bądź na bieżąco! Obserwuj Plejadę w Wiadomościach Google Jacek Rozenek ma za sobą bardzo trudne chwile. W 2019 r. przeszedł udar mózgu, po którym długo dochodził do sprawności. Były mąż Małgorzaty Rozenek-Majdan kierował auto, kiedy poczuł, że dzieje się z nim coś złego. — Miałem wtedy strasznego pecha, że byłem sam. 4,5 godziny spędziłem na parkingu, co było takim przekroczeniem okna terapeutycznego, później przewieziono mnie do szpitala, gdzie nie podejmowano szczególnych działań medycznych. Poinformowano moją rodzinę, żeby się przyjechała ze mną pożegnać — powiedział niedawno w "Dzień dobry TVN". Aktor wydał właśnie książkę "Padnij, powstań", w której opisał swoje doświadczenia związane z udarem. W najnowszym wywiadzie opowiedział natomiast o swoich zarobkach i dotychczasowych relacjach z kobietami. Dalszą część artykułu przeczytasz pod materiałem wideo: Jacek Rozenek o zarobkach i kobietach Jacek Rozenek ma za sobą dwa nieudane małżeństwa. Pierwszą żoną aktora była zmarła w 2020 r. Katarzyna Litwiniak, z którą ma syna Adriana. W 2003 r. wziął ślub z Małgorzatą Rozenek, z którą doczekał się kolejnych dwóch synów – Stanisława i Tadeusza. Do rozwodu doszło 10 lat później. W wywiadzie dla przyznał, że zawsze otaczał się kobietami. – powiedział. Po udarze podejście Jacka Rozenka do związków zmieniło się. Był sam przez ok. pół roku i wtedy odkrył, że "to co, daje mu związek, może znaleźć w sobie". Nie wyklucza jednak, że jeszcze kiedyś wejdzie z kimś w głębszą relację: Aktor poruszył też temat szczęścia. Stwierdził, że "bycie szczęśliwym nie jest rozwojowe" i "niczego nie uczy". Podkreślił, że przed udarem prowadził życie, które zarówno w jego oczach, jak i w oczach osób, które go obserwowały, wydawało się być spełnieniem marzeń. Wpływ na to miały jego zarobki, które nie były małe. "To życie było bajką, ale nie zauważałem masy rzeczy, mimo że miałem ogromne poczucie wdzięczności i bardzo dużo pomagałem, tym którzy tego potrzebowali. Ale dzisiaj wiem, że jednak była to swego rodzaju bariera rozwojowa. Fajnie było zabrać dziewczynę i pojechać na Bali na dwa tygodnie, albo na tydzień na Teneryfę. To było takie głupie (śmiech)" – podsumował Jacek Rozenek. Jacek Rozenek Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat? Skontaktuj się z nami, pisząc maila na adres: plejada@ Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie! [Zwrotka 1]Dziesięć godzin do maturki bejbe, co ma być to będzieBałem się tego dnia od roku, ale dzisiaj czuje się nieźleMamo tato obiecuje, kiedyś się za szkołę wezmęAle nie dziś ale nie dziś, bo podpisuje kontrakt z SBJak będzie trochę cieplej to pojadę se nad ZegrzeJak będzie trochę cieplej no to zgolę się na lesbęJak miałem 10 lat to był sylwester, grałem se w PSPJak miałem 14 to waliłem wódę przed snem3 lata później miałem w lewej ręce pętleNo i chociaż ogoloną gębę to w prawej żyletkęA w tym roku na koncercie będę drzeć sięŻe w sumie życie jest niezłe, no bo w sumie jest niezłe[Refren]Sto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to MaffijaSto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to Maffija[Zwrotka 2]Drogi pamiętniczku przyrzekam, że na nowych rzeczachNie będę nawijał już o grubości mego napletaNo bo podobno to nietaktA w Afryce umierają dzieci z głoduChwilę se poczekasz zanim się postaramNo bo to tracki do browaraA nie dla przyszłego stulecia traktaty no i ofiaraAle zrobię to i napisze wierszykKtóry będzie o czymś ważniejszym niż winko no i petkiAle zrobię to i będę poważny no i mądrzejszy ale nie dziś no bo dziś "Wesoło jest w Bullerbyn", się cieszmy! haha jooł[Refren]Sto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to MaffijaSto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to Maffija[Zwrotka 3]Zimą zerwałem z dupką, wciąż tęsknię - za jej pieskiemNikt nie potrafił mu wytłumaczyć dlaczego odszedłemJeśli tego słuchasz mała no to proszę podrap go ode mnieJeśli tego słuchasz mała to wiedz, że mówiłem różne rzeczy ale dzięki tobie jestem tu gdzie jestemPozdro stara gwardio i koledzy z Estadio, kolana na tartanach, rap to też sport, dzisiaj zedrę gardłoPozdro wszystkim ziomalom, dzięki za wsparcie Wygi, SzczepanoZ fartem niech żyje GombaoNa zawsze i ty też Adamo, czyli u naszego wozu tu koło czwarte, ło brum brumPozdro Starter jak schody i winda to z podziemia na parterPozdrawiam Małpę Diego, zbijam żółwia z HypemPozdrawiam wszystkich wrogów środkowym palcemKurde w sumie nie mam wrogów, dobra nieważneTato kocham cię najbardziej na świecie, mamo ciebie teżNie myślałem, że tak kiedyś powiem o kobiecie na traczkachNie myślałem, że wylecę tak szybko z gniazdaWy pewnie też, ale się widzim na tych obiadkachJak się boicie, że zapomnę zatracając się w rapach to pamiętajcie MA jak mama TA jak tataI wiem, że wciąż mam w tym pokoju bajzelA, że ma być czysta chata, ale tym razem mówię to naprawdę, zara pozamiatam jo![Refren]Sto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to MaffijaSto dni do matury krzyczała mi matkaI miałem się uczyć i miałem się uczyć,A wyszło jak wyszło i ziomalu sprawdzajI miałem marzenia i miałem marzenia i poszło jak z płatkaMichał, M-A-T-A, a SB to Maffija Bozon Higgsa to cząstka elementarna, czyli jedna z najmniejszych cegiełek materii. Jej istnienie potwierdza działanie mechanizmu, dzięki któremu inne cząstki zyskują masę Polowanie na cząstkę Higgsa trwało prawie 50 lat i zaowocowało dwoma Nagrodami Nobla z fizyki. Wiążą się z tym zresztą spore kontrowersje, bo wspomniany wyżej mechanizm zaproponowało w krótkim czasie sześciu fizyków Odkrycie cząstki jak na razie jest największym osiągnięciem Wielkiego Zderzacza Hadronów. Jutro, dzień po 10. rocznicy ogłoszenia wyników polowania na Higgsa, maszyna wróci do życia, poszukując innych elementów, z których zbudowany jest świat Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu. Jeśli nie chcesz przegapić żadnych istotnych wiadomości — zapisz się na nasz newsletter Atmosferę w ośrodku, gdzie dokonano odkrycia, można było tego dnia porównać chyba tylko do tego, co dzieje się w kontroli lotów w Huston po udanym lądowaniu łazika na Marsie. Były brawa, radość, uściski. Ówczesny dyrektor CERN Rolf Heuer złapawszy za mikrofon oznajmił tylko: "chyba to mamy!". Na sali był obecny również Peter Higgs, od którego nazwiska wzięła swoją nazwę "boska cząstka". Kamery uchwyciły wówczas, jak sięga do kieszeni po chusteczkę i ociera łzę wzruszenia. Dla niego był to symboliczny koniec drogi, na którą wszedł pół wieku wcześniej, w pierwszej połowie lat 60. Drogi, która nie była łatwa. Początkowo nie wszyscy fizycy odnosili się przychylnie do koncepcji, którą opracował Higgs (i paru innych naukowców, o czym za chwilę). Werner Heisenberg, jeden z tytanów XX-wiecznej nauki, nazwał ją nawet "śmieciową". Co więcej, pochłonięty swoją pracą Higgs zaniedbał małżeństwo, które w końcu się rozpadło. Jednocześnie była to jednak droga, która rok później — w 2013 r. — przyniosła fizykowi najwyższy laur naukowy, czyli Nagrodę Nobla. Najważniejsze trzy tygodnie życia Jeżeli jest jedna cecha, którą Higgsowi przypisują wszyscy pytani o niego fizycy, to jest to skromność. Sam Higgs swoją pracę często podsumowuje, mówiąc, że "jest głównie znany z powodu trzech tygodni swojego życia". Nazywa ją też "jedynym ważnym pomysłem, jaki miał w życiu". O Nagrodzie Nobla mówi z przekąsem, że "zrujnowała mu życie" (czytaj: spokojne życie emeryta). Zresztą w dniu, kiedy spodziewał się telefonu ze Szwecji z informacją, że otrzymał wyróżnienie, wyszedł z domu do jednego z pubów w swoim ukochanym Edynburgu, tak żeby nikt nie mógł się do niego dodzwonić. W przeciwieństwie do wielu innych fizyków wielkiego formatu Higgs nigdy nie był medialnym zwierzęciem. Biorąc pod uwagę, że dysponuje nazwiskiem rozpoznawanym niewiele słabiej od Stephena Hawkinga, mógłby spokojnie pisać jedną książkę za drugą, dorabiając w ten sposób do emerytury. Ale nie pisze. Jego pierwsza biografia ukaże się dopiero teraz, za kilka dni, kiedy fizyk kończy 93 lata. A i to pewnie tylko dlatego, że jej napisania podjął się znajomy fizyk, Frank Close. Brytyjczyk znany jest z tego, że trudno z nim o kontakt. Ian Sample, dziennikarz brytyjskiej gazety "The Guardian", wspomina w książce "Peter Higgs: poszukiwania boskiej cząstki", jak starał się dotrzeć do Higgsa. Kiedy telefony na wydział, gdzie wcześniej pracował fizyk (był już na emeryturze) i próby kontaktu przez znajomych naukowców nie przyniosły skutku, zrezygnowany złapał za książkę telefoniczną, odszukał adres Higgsa i po prostu napisał mu list. Odpowiedź przyszła po sześciu tygodniach, prawdopodobnie kiedy Sample stracił już wszelką nadzieję, że spotka się w cztery oczy z żywą legendą. Sample w jednym z tekstów wspomina, że Higgs po ceremonii w CERN-ie w czerwcu 2012 r. natychmiast uciekł z Genewy, aby tanimi liniami wrócić do Wielkiej Brytanii. Podróżował z kolegą, który zaproponował wówczas kieliszek wina — żeby uczcić sukces. Higgs zdecydował się jednak na puszkę piwa "London Pride". Higgs musi przepadać za london pride, skoro otrzymał butelkę na konferencji prasowej po tym, jak dowiedział się, że otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki Pracownicy genewskiego laboratorium podobno pytali później o tę puszkę. Niestety, Brytyjczyk po prostu ją wyrzucił. Jak piechur brnący przez śnieg Peter Higgs urodził się w 1929 r. w Newcastle. Jego ojciec był inżynierem dźwięku pracującym dla BBC, państwowego nadawcy w Wielkiej Brytanii. Co ciekawe, za młodu nie zdradzał wielkiego zainteresowania fizyką. Tak było aż do momentu, kiedy w liceum nie zwrócił uwagi, że na korytarzach jego szkoły często pojawia się nazwisko absolwenta, niejakiego Paula Diraca. Dirac był wówczas brytyjskim odpowiednikiem Einsteina. Wtedy młody Higgs postanowił zawodowo zająć się wyrywaniem naturze jej najgłębszych tajemnic. Jak się okazało, udało mu się wyrwać jedną z najgłębszych: jak to się dzieje, że przedmioty wokół nas mają masę? W największym skrócie przedstawia się to następująco: całą otaczającą nas przestrzeń wypełnia pole, zwane polem Higgsa. Ma ono tę właściwość, że obdarza cząstki elementarne – najmniejsze cegiełki, z których zbudowany jesteś ty, czytelniku, a także urządzenie, na którym to czytasz; planeta, na której mieszkasz i jej rodzinna galaktyka — masą. Światowej klasy fizyk cząstek elementarnych John Ellis lubi porównywać pole Higgsa do pola pokrytego śniegiem. Wyobraźmy sobie, że ktoś chce przejść przez to pole. Najszybciej zrobi to ktoś na nartach — po prostu przemknie po górnej warstwie. Trochę wolniej odbędzie się podróż z rakietami śnieżnymi — piechur nieco zapadnie się w śniegu. A zapadnie się jeszcze bardziej, jeśli zdecyduje się na zwykłe obuwie. W tej metaforze człowiek z nartami to cząstki, które nie wchodzą w interakcje z polem Higgsa, a więc nie obdarza ich ono masą (w praktyce jest to tylko foton, czyli cząstka światła). Gość z rakietami śnieżnymi, który nieco zapada się w śniegu, to odpowiednik cząstek z niewielką masą. Piechur ze zwykłym obuwiem to zaś cząstki, które są — jak to mówią fizycy – masywne (czyli mają dużą masę). Gdzie w tym wszystkim jest owa "boska cząstka", czyli bozon Higgsa? Ciągnąc dalej metaforę Ellisa: to po prostu płatki śniegu, które składają się na to pole. Bez mechanizmu, który opisał Higgs, wszechświat wyglądałby zupełnie inaczej. "Gdyby nie istniał, nie bylibyśmy tutaj" — mówi w książce Sample’a brytyjski fizyk. Moje nazwisko też ma pięć liter Jak się jednak okazało, fizycy stanęli wówczas przed jeszcze jednym problemem – tym razem bardziej praktycznym niż teoretycznym. Higgs nie był bowiem jedyny, który w 1964 r. zaproponował opisany wyżej mechanizm. Co więcej, nie był nawet pierwszy. W sierpniu swoje równania opublikował belgijski duet: François Englert oraz Robert Brout. Kolej Higgsa przyszła w październiku, a w listopadzie wyniki swoich prac zaprezentowało jeszcze amerykańsko-brytyjskie trio: Gerald Guralnik, Carl Hagen oraz Tom Kibble. Higgs nie mógł wiedzieć o sierpniowej publikacji, bo w połowie lat 60. nie było internetu i trzeba było czekać, aż czasopisma naukowe przyjdą pocztą. W tym wypadku musiały nawet przepłynąć Atlantyk (co zajmowało mniej więcej miesiąc), bo Englert i Brout opublikowali artykuł w amerykańskim czasopiśmie "Physical Review Letters". Tak się składa, że do tej samej redakcji swój artykuł posłał Higgs. W ostatniej chwili, na prośbę wydawcy dodał jeszcze w swoim tekście odnośnik do publikacji belgijskiego duetu. Chociaż prawdą jest, że Higgs jako jedyny w swoim artykule zaproponował, że konsekwencją mechanizmu może być nowa cząstka, to jego odkrywców było de facto sześciu. A w fizyce nazwiska przylegają do autorów odkryć: mamy więc równanie Schrödingera, diagramy Feynmanna, zakaz Pauliego, zasadę Heisenberga... Powstał więc problem: za pomocą którego nazwiska odnosić się do nowego odkrycia? Konflikt wisiał w powietrzu, tym bardziej że nazwy te ucierają się zwyczajowo, jak ksywki pod blokiem. Nie ma centralnego komitetu, który by je zatwierdzał i rozdawał. Mieć swoje nazwisko przypięte do danego odkrycia to gwarantowane miejsce w historii fizyki. Być jednym z kilku to pojawiać się tylko w encyklopedycznych hasłach. I faktycznie, problem wkrótce się uwidocznił. Sample w swojej książce przytacza przykład konferencji naukowej, której jeden z uczestników podczas wykładu wspominał cały czas o "mechanizmie Higgsa". Widząc zniesmaczoną twarz mężczyzny siedzącego w pierwszym rzędzie, zwrócił się do niego: "Zdaję sobie sprawę, że teoria, o której mówimy, została stworzona przez kilku badaczy, ale zgodnie z konwencją odnoszę się do niej, używając najkrótszego nazwiska". "Ale moje nazwisko też ma pięć liter!" — odkrzyknął mężczyzna. To był Robert Brout, współautor pierwszego artykułu. Znany fizyk: ta koncepcja to śmieć Najbardziej koncyliacyjny starał się być sam Peter Higgs. Swego czasu proponował, aby nazwać opisane w artykułach z 1964 r. odkrycie "mechanizmem ABEGHHK'tH" — od pierwszych liter nazwisk wszystkich sześciu autorów wraz z uwzględnieniem Philipa Andersona, którego prace stanowiły dla nich inspirację, oraz Gerarda t’ Hoofta, który później nadał wszystkiemu ostateczną formę. Jak łatwo się domyślić, propozycja Higgsa nie spotkała się z szerokim przyjęciem. Foto: Wikipedia Pozostali autorzy artykułów naukowych z 1964 r. Od lewej: Tom Kibble, Gerald Guralnik, Carl Hagen, Francois Englert oraz Robert Brout Kontrowersja wybuchła na nowo przy okazji wręczania Nagród Nobla w 2013 r. Z piątki autorów poza Higgsem Szwedzka Akademia Nauk uwzględniła wówczas tylko jednego — Françoisa Englerta (Robert Brout zmarł w 2011 r. nie doczekawszy ogłoszenia wyników z CERN), pomijając fizyków, którzy napisali trzeci artykuł. W momencie przyznania nagrody wszyscy żyli; Guralnik zmarł w 2014 r. Żal naukowców był tym większy, że Noble z fizyki w 2013 r. były dwa, więc ktoś jeszcze by się zmieścił (nagrodę w danej kategorii otrzymują maksymalnie trzy osoby). Higgs przekonywał potem w wywiadach, że akademia powinna była uwzględnić przynajmniej Kibble’a. Jak to się więc stało, że odkrycia z 1964 r. zaczęto kojarzyć wyłącznie z nazwiskiem Higgsa? Jednym z powodów jest fakt, że brytyjski uczony jako jedyny z całej szóstki zaproponował, że konsekwencją mechanizmu może być nowa cząstka. A ponieważ doświadczalne potwierdzenie ich prac oznaczało de facto poszukiwanie tej cząstki, toteż przyjęło się mówić: bozon Higgsa. Prawda jednak jest też taka, że w fizyce trzeba mieć trochę szczęścia. Higgs je miał; jego pracę ze szczególnym ciepłem przyjął bardzo znany fizyk Freeman Dyson, który nazwał ją "piękną", a opinia nestorów dziedziny często jest bardzo ważna. Krótko po publikacji Brytyjczyk przebywał też na stypendium w USA, gdzie osobiście przekonywał do swojej pracy. Przed jednym z takich wystąpień organizator zapowiedział go: "zaraz przyjdzie jakiś idiota" i poprosił uczestników spotkania, aby obsypali gościa gradem pytań. Higgs wyszedł jednak ze starcia zwycięsko. Inni tego szczęścia nie mieli. Guralnik i Hagen latem 1965 r. wzięli udział w niewielkiej konferencji, którą w Feldafing — bawarskiej miejscowości nieopodal Monachium — organizował inny nestor fizyki, Werner Heisenberg. Duet był już po serii wykładów w Europie, podczas których ich koncepcja spotkała się z chłodnym przyjęciem. Ale w Niemczech zostali zmasakrowani. Heisenberg, nie owijając w bawełnę nazwał ich pracę "śmieciem". Załamany był zwłaszcza Guralnik. Po powrocie do USA jeden ze starszych kolegów poradził mu zresztą, że jeśli chce utrzymać pracę na uczelni, musi znaleźć sobie inny obszar badań. Dopiero po latach zreflektował się, że "porada" mogła kosztować Guralnika Nagrodę Nobla i przeprosił go publicznie w 1983 r. Rodzynek raz na miliard kolizji Kiedy wszystkie klocki fizycznej układanki ułożyły się w połowie lat 70., nie pozostało już nic innego, jak rozpocząć poszukiwania doświadczalnego dowodu na istnienie mechanizmu Higgsa. Tym dowodem miał być bozon Higgsa, "boska cząstka" (fizycy nie znoszą tej nazwy). W 1976 r. wspomniany już John Ellis oficjalnie zachęcił fizyków, aby ruszyli na łowy. Nie mógł wówczas wiedzieć, że zajmą jeszcze ponad 30 lat. Po pierwsze na takie polowanie nie wystarczy uzbroić się w zwykłą flintę. Potrzebna jest wykonana na zamówienie i cholernie droga w wykonaniu, specjalna flinta zwana akceleratorem cząstek. Flinty takie buduje się latami za pieniądze na tyle duże, że muszą pod nimi podpisać się politycy (a nie zawsze się podpisują). Co więcej, flinta nadająca się na jednego zwierza nie sprawdzi się przy innym, większym. Bozon Higgsa okazał się takim właśnie, grubym zwierzem. Nie był w stanie upolować go ani największy akcelerator w USA (Tevatron), ani jego europejski kuzyn znajdujący się w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN) na przedmieściach Genewy (akcelerator LEP). Potrzebna była większa flinta. W 2000 r. zapadła więc decyzja, aby rozebrać LEP i zwolnić zajmowany przez niego tunel o średnicy 27 km na jeszcze potężniejszy akcelerator. W ten sposób powstał Wielki Zderzacz Hadronów (LHC), który rozpoczął działanie w 2008 r. Dopiero za jego pomocą udało się potwierdzić istnienie bozonu Higgsa. Poszukiwanie cząstek elementarnych w praktyce znacznie mniej przypomina bieganie z flintą po lesie, a bardziej przegrzebywanie stogu siana w poszukiwaniu igły. Akcelerator to tak naprawdę maszyna do produkowania zderzeń czołowych. W środku ma dwie wiązki cząstek, które przyspiesza do olbrzymich prędkości, i które przecinają się co jakiś czas. W miejscach przecięcia dochodzi do kolosalnej liczby kolizji - w samym LHC jest to ok. miliarda na sekundę. W wyniku kolizji powstają nowe cząstki i to za ich śledzenie odpowiedzialne są wielkie detektory. Nie ma możliwości, aby na dyskach zapisać wyniki wszystkich, więc akcelerator wyposażony jest w skomplikowany system odsiewania ziarna od plew. Foto: CERN Igła w stogu siana. Jedna z milionów kolizji zarejestrowanych przez detektor CMS, element Wielkiego Zderzacza Hadronów. Na zielono zaznaczone dwie cząstki, na które prawdopodobnie rozpadł się bozon Higgsa — Dzieli się on na kilka poziomów. Najpierw odsiewu dokonuje sama aparatura pomiarowa, a później algorytmy na farmie komputerowej. W efekcie do zapisu trafia ok. tysiąca zdarzeń na sekundę — tłumaczy prof. Mateusz Dyndał z Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. — Chodzi o to, żeby nie zaprzątać sobie głowy zdarzeniami, które z naszego punktu są zwyczajne. Najbardziej interesują nas bowiem te "niezwyczajne" — dodaje. Prof. Dyndał pracował w CERN-ie podczas tzw. drugiego przebiegu LHC w latach 2015 – 2018. Maszyna otrzymała wówczas kilka ulepszeń, a jednym z jej podstawowych zadań było pogłębienie wiedzy o bozonie Higgsa. — Było wtedy sporo odkryć. Przede wszystkim udało się zbadać bardziej skomplikowane, a także rzadsze kanały rozpadu [tak fizycy nazywają sposoby, w jaki rozpadają się cząstki — bo nie rozpadają się na cokolwiek, tylko na konkretne zestawy innych cząstek — przyp. red.] — dodaje profesor. Bozon Higgsa najczęściej rozpada się na parę kwarków pięknych (w skrócie: kwarki to cząstki, z których zbudowane są proton i neutron, chociaż w skład tych dwóch akurat piękny nie wchodzi), ale też — rzadziej — na parę leptonów tau, superciężkich kuzynów elektronu. Im rzadszy jest typ rozpadu, tym więcej kolizji, w których powstaje bozon Higgsa potrzebują naukowcy, żeby go zaobserwować. W LHC "boska cząstka" powstaje mniej więcej raz na miliard kolizji. Teraz będzie jeszcze gorzej niż z Higgsem Peter Higgs zawsze protestował, kiedy Wielki Zderzacz Hadronów przedstawiano jako maszynę do poszukiwania cząstki nazwanej jego nazwiskiem. I słusznie; fizycy na początku tego wieku dysponowali całą listą cząstek elementarnych, które miały wyskoczyć z nowego akceleratora jak króliki z kapelusza. Jeśli mielibyśmy umieścić je na talii kart, tak jak swego czasu Amerykanie robili to z wizerunkami terrorystów, to owszem — cząstka Higgsa z pewnością byłaby asem kier. Ale pod innymi, wysokimi figurami kryłyby się inne o dziwnie brzmiących nazwach zaczynających się na literę "s", jak selektron, sneutrino, skwark itd. Istnienie takich cząstek przewidują modele, które uwzględniają tzw. supersymetrię. Na jej mocy każda cząstka elementarna, jaką znamy otrzymuje tzw. superpartnera. Otrzymuje go także Higgs (ale nie nazywa się "shiggs", tylko "higgsino"). Ponieważ efektywnie podwaja to liczbę najmniejszych cegiełek materii, fizycy na początku wieku byli przekonani, że z LHC wysypie się deszcz cząstek. Nagrody Nobla miały się sypać jedna po drugiej. Tak się jednak nie stało. Pomimo dekady poszukiwań LHC nie trafił na ślad ani jednej cząstki zaczynającej się na "s". To sprawiło, że niektórzy zaczęli nawet przebąkiwać, że fizyka cząstek elementarnych znalazła się w kryzysie. Często wspomina o tym na swoim kanale na YouTube chociażby niemiecka fizyczka Sabine Hossenfelder. Fizycy jednak nie tracą nadziei. Jutro, to znaczy 5 lipca, zderzacz zaczyna kolejny, trzeci przebieg. Po czterech latach przerwy maszyna otrzymała kolejny zestaw ulepszeń i jest gotowa na następne odkrycia. Tym bardziej że w wyrywaniu naturze najgłębszych tajemnic wciąż jest w bród roboty. Oprócz dalszych badań Higgsa czy poszukiwania superpartnerów zZderzacz ma kolejne zadanie — odnaleźć w miliardach zderzeń ślady cząstek tzw. ciemnej materii. To jedna z największych zagadek współczesnej fizyki. Nazywamy ją "ciemną", ponieważ nie oddziałuje za pomocą znanych nam sił — a więc np. nie świeci. Nie jesteśmy więc w stanie dostrzec jej za pomocą teleskopu. Teleskop nie zaplątał się tutaj przypadkiem. Sugestia, jakoby istniało coś takiego jak "ciemna materia" wzięła się bowiem z obserwacji astronomicznych. Wnioskujemy, że istnieje, bo pozwala nam wytłumaczyć pewne obserwowane przez nas zjawiska, które inaczej nie powinny mieć miejsca. Podejrzewamy też, że — podobnie jak "zwykła", świecąca materia – musi składać się z jakichś cząstek. Poszukiwaniem tych cząstek zajmie się teraz LHC. Zadanie jednak nie jest proste. — Z ciemną materią jest jeszcze gorzej niż z bozonem Higgsa. W jego przypadku przynajmniej wcześniejsze pomiary zapewniły wskazówki, gdzie go szukać. Tutaj nie mamy nic — mówi prof. Dyndał, który sam uczestniczy w LHC w grupie, która poszukuje jednego z kandydatów na cząstki oddziałujące z ciemną materią – tzw. cząstek podobnych do aksjonów (to nie żart, naprawdę tak się nazywają w literaturze – w odróżnieniu od "zwykłych" aksjonów, innego typu postulowanych cząstek). Foto: Jim Shultz / Fermilab Poszukiwanie nowych zjawisk fizycznych to nie tylko zadanie dla LHC. Duży program badawczy neutrin działa w amerykańskim Fermilabie. Na zdjęciu prototyp eksperymentu DUNE zmontowany jeszcze w podgenewskim CERN LHC w trzecim przebiegu przyjrzy się również neutrinom. To najbardziej tajemnicze ze wszystkich cegiełek materii, jakie znamy. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta: bardzo słabo oddziałują z innymi składnikami wszechświata. Dla przykładu: w każdej chwili przez twoje ciało, czytelniku, przelatują miliardy neutrin produkowanych przez naszą gwiazdę, czyli Słońce. Jeśli w ciągu życia chociaż jedno wejdzie w interakcję z atomem będącym składnikiem twojej cielesnej powłoki, to możesz się uważać za szczęściarza. Neutrina są tajemnicze z jeszcze innych względów. Po pierwsze, nie jesteśmy pewni, jaka jest ich masa. Nasze teorie przewidują, że nie powinny jej mieć, ale prawdopodobnie jednak ją mają, nawet jeśli bardzo mikrą. Po drugie wiemy, że masy neutrinom nie zapewnia mechanizm Higgsa – albo robi to w jakiś nieznany nam sposób. Te rzeczy wskazują, że nasz opis wszechświata jest jeszcze niekompletny. Innymi słowy mówiąc, świat nie różni się aż tak bardzo od tego w 1964 r., kiedy Peter Higgs i reszta opublikowali swoje artykuły. Dalej mamy masę hipotez do zbadania – i wiele zjawisk, których jeszcze nie udało nam się ująć w karby teorii. Data utworzenia: 6 maja 2020, 5:00. – Ten utwór to taki powiew optymizmu – mówi kompozytor Adam Sztaba, aranżer nowej wersji utworu Bajmu „Co mi Panie dasz”. W nagraniu utworu wzięło udział 16 gwiazd i 732 muzyków. W ciągu pięciu dni nową wersję na kanale YouTube obejrzało już ponad trzy miliony osób. Sztaba w rozmowie z Faktem opowiedział, jak stworzył hit, który podbił serca Polaków w czasie pandemii koronawirusa! Adam Sztaba Foto: FAKT: Skąd pomysł na nagranie nowej wersji utworu Bajmu „Co mi Panie dasz” w niezwykłej aranżacji? Adam Sztaba: Pomysł właściwie nie był szczególnie nowy, bo w tym czasie, w którym się znaleźliśmy, czyli odizolowania, sporo zespołów już nagrywało coś wspólnie. Próbowano synchronizować swoje siły i możliwości na odległość. Ale w naszym przypadku skala tego zjawiska przerosła nasze oczekiwania, bo nie spodziewałem się, że 732 osoby się do nas zgłoszą, żeby wziąć udział w tej internetowej akcji. Zdziwił pana tak duży odzew? – Zupełnie mnie zmiótł z ziemi. Nie spodziewałem się, że tyle osób zaangażuje się w to pospolite ruszenie. Bardzo przyjemny był odzew gwiazd, bo było ich aż 16. To jest krótki utwór i wokaliści pojawiają się dosłownie na jedno, dwa zdania. I cieszę się, że tak ochoczo zareagowali. Sami się nie spodziewali efektu i reakcji. A te od słuchaczy są wyjątkowo emocjonalne: miałem ciarki, utwór wycisnął mi wszystkie łzy, nie przespałam pół nocy, słucham tego trzeci dzień. Trudno było to wszystko skoordynować? – Jedni nie wiedzieli o drugich. Instrumentaliści nie wiedzieli, że akompaniują gwiazdom, a gwiazdy nie wiedziały, że będzie to orkiestra złożona aż z 732 osób. Trzymałem to mocno w tajemnicy. I w trakcie kiedy instrumentaliści nagrywali utwór, to gwiazdy dopiero dosyłały swoje materiały, więc nagrywali swoje głosy do innego podkładu niż ten, który słychać w finalnej wersji. Muszę wspomnieć o dwóch mistrzach w dziedzinie montażu wideo i dźwięku. Reżyser wideoklipów Jacek Kościuszko i reżyser dźwięku Leszek Kamiński podjęli się karkołomnej pracy: nałożenia, zmiksowania i poukładania ogromnej ilości materiału. Ale zgodzili się? – Jacek Kościuszko jak go zapraszałem, był na Mazurach bez internetu i kiedy się zorientował, jaka jest skala zjawiska, że są to 732 osoby i 300 gigabajtów danych, to przede wszystkim nie wiedział, jak ten materiał ściągnąć w tym miejscu, gdzie był. Znalazł źródło internetu i dopiero mógł zacząć był taki konglomerat niesamowitych ludzi: amatorów i profesjonalistów. Jest też 9-letnia dziewczynka, chyba najmłodsza uczestniczka tego pospolitego ruszenia. Ona wzięła udział ze swoim tatą, z którym nagrała też filmik wspólnie i oddzielnie. Bardzo dzielnie do tego podeszli. Takie zwarcie szyków i zwarcie sił oraz pokazanie, że niezależnie od zamknięcia w domach jesteśmy i nie zapominamy o tym, że możemy się czymś dzielić. Ile czasu to wszystko zajęło? – Muzycy mieli sześć dni, żeby wysyłać swój film. Musieli nauczyć się swojej partii zapisanej w nutach i zagrać ją do podkładu z metronomem. A były osoby, które odkurzyły instrumenty po kilku latach. Dla niektórych to nie było takie proste technologicznie. Ale wszyscy podeszli do tego rzetelnie i z wielkim przejęciem. Przez sześć dni spływały zgłoszenia, a potem przez dwa tygodnie wspomniani Leszek Kamiński i Jacek Kościuszko ogarniali całość. Na samym końcu zlepiło się to w ogromną dawkę emocji, bo te 732 osoby i 16 gwiazd skumulowały się w kulę o niezwykłym ładunku. Warto było wykonać tak ciężką pracę w krótkim czasie? – Często powtarzam, że żałuję, iż wszyscy nie mogą zobaczyć tych pojedynczych filmów z bliska, bo w klipie są one są małymi kwadracikami. Miałem szansę przyjrzeć się temu zaangażowaniu, temu niezwykle poważnemu podejściu do nagrania, bo to widać na twarzach wszystkich osób. A to z pewnością przyczyniło się do końcowego spodziewałem się takiego odzewu widzów, bo jednak ludzie się dzielą, na tych którzy wolą cieplejsze brzmienia, mocniejsze, rockowe, jazzowe czy klasyczne. A tu jest jeden wspólny odzew, że to coś fantastycznego. Jestem poruszony. A Beata Kozidrak wokalistka Bajmu nie została zaproszona do udziału w tym projekcie? – Była. Beata Kozidrak dała miejsce innym. Powiedziała, że była w tej piosence słyszana wiele razy przez wiele lat i teraz daje szansę innym. A, jak powstanie efekt finalny, to opublikuje go w swoich mediach społecznościowych. Tak też wczoraj zrobiła z komentarzem, że jest bardzo szczęśliwa, że jej twórczość stała się ponadczasowa. Dlaczego akurat ten utwór? – Ten utwór komentuje dzisiejszą niepewność, stan zawieszenia, ale i jednoczy nas. Poza tym nieznani akompaniują gwiazdom. Nagle wszyscy stajemy w jednej dużej orkiestrze i niezależnie od tego, czy jesteśmy amatorami, czy profesjonalistami, gramy razem. Muzyka jest jedna. Nikt z artystów nie odmówił udziału w tym projekcie? – Nie. Wszyscy, do których zadzwoniłem bardzo ochoczo do tego podeszli. Zresztą nie byłem w stanie zaprosić więcej osób, gdyż nie byłbym w stanie dać wszystkim jakiejś partii wokalnej. To dosyć krótki utwór z niedużą ilością tekstu. Skąd wybór takich, a nie innych artystów? – Chciałem, żeby były różnorodne głosy. I mocne, i bardziej pastelowe jak Dorota Miśkiewicz czy góralskie jak Sebastian Karpiel-Bułecka. Lubię mocne głosy jak Piotr Cugowski, Kasia Wilk czy Ania Karwan, i takich jest tu najwięcej. W tym towarzystwie wokalnym niespodzianką jest Cleo. Ona jest świetną wokalistką, a poza tym, to ona była pierwszą wykonawczynią tego utworu, bo ten aranż powstał rok temu. Cleo go wykonała jako pierwsza na koncercie poświęconym 100-leciu Powstania Wielkopolskiego na stadionie w Poznaniu. A dopiero teraz nadarzyła się okazja, żeby zrobić z tego zbiorowy utwór. I świetnie się udał, bo po kilku dniach już ponad trzy miliony obejrzało go w internecie. – Jesteśmy zdumieni wszyscy i robimy łączenia na żywo z artystami, bo chcemy przybliżyć tę historię, żeby widzowie mogli dowiedzieć się, jak to powstawało. Efekt chyba rzeczywiście zdumiał wszystkich, bo jakaś ogromna fala energetyczna popłynęła. To kumulacja emocji wielu ludzi. Utwór „Co mi Panie dasz” napisała w 1982 roku wokalistka zespołu Bajm Beata Kozidrak. Poza zespołem z Lublina w przeszłości tę piosenkę wykonywali także Edyta Górniak, duet Gaba Kulka & Czesław Mozil czy Dawid Podsiadło wraz z Tomaszem Organkiem w ramach trasy „Męskie Granie”. W czasach pandemii COVID-19 utwór zyskał kolejne wykonanie. Zobacz także: 60. urodziny Beaty Kozidrak. Tak zmieniała się przez ten czas Kozidrak wyda swoją biografię. Znamy datę jej premiery Kozidrak radzi. To pomoże w walce z koronawirusem /2 Adam Sztaba Andrzej Marchwiński / Adam Sztaba stworzył nową aranżację utworu "Co mi Panie dasz" zespołu Bajm /2 Adam Sztaba Aleksander Majdański / W projekcie wzięło udział ponad 700 muzyków i 16 znanych wokalistów Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:

miałem 10 lat tekst